Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/261

Ta strona została przepisana.

nem Kacprowskim — przepraszam, między zasadą białą i czerwoną. Nakoniec brzęk ustał, przedmioty rozmowy wyczerpały się i nie słychać było nic, jak tylko tyktanie zegara, stojącego pod kloszem na małej trójgraniastej serwantce w jednym kącie sali, i niemniej regularne pukanie ust p. Wincentego, wyciągających dym z bursztynowej pypki cybucha i wypuszczających go na pokój. Tylko od czasu do czasu p. Bogdan uderzając się melancholijnie po kolanie i pochylając się naprzód, a potrząsając głową, wzdychał:
— Oj, tak, tak, ciężkie czasy, panie Dobrodzieju!
Na co, po gruntownym namyśle, p. Meliton odpowiadał:
— Oj, tak, tak, panie Dobrodzieju!
Co pół godziny zaś, p. Wincenty, rozważywszy snać wszystko, co się odnosiło do tego przedmiotu, dodawał ze swojej strony:
— Ha, cóż robić....
Po kwadransie zaś kończył:
— .... panie Dobrodzieju! — korzystając z przerwy, ażeby wydmuchać, nałożyć powtórnie i zapalić swoją fajkę.
Pan Artur znajdował, że jak na spotkanie się dwóch przeciwnych sobie obozów, i jak na dyskusyę polityczną między trzema wielkiemi światłami okolicy cybulowskiej, rozmowa ta jest djabelnie nudną i jałową. Niecierpliwił się też niepospolicie, ale jako księciu, i to księciu, cierpiącemu spleen i znudzonemu światem, nie wypadało mu okazywać się żywym i wielomownym, choć przymus taki był mu wielce niemiłym. Oprócz p. Artura niecierpliwił się jeszcze także apetyt p. Kołdunowicza, wystawiony na ogromną próbę, bo zegar wybił trzecią, pół do czwartej, czwartą, i nie słychać było o obiedzie i o damach. Zważywszy, że żołądek szlachecki od godziny dziesiątej do czwartej potrzebuje oprócz świeżego powietrza i rozmowy o ciężkich czasach bodaj trochę rosołu, wołowiny, leguminy i jarzyny, ażeby mógł zasilać należycie taką głowę, jaką posiadał N. P. B. K. — pojmiemy, dlaczego zacny ten dygnitarz