iż byłby największym niezdarą, gdyby rozlewu krwi bratniej nie powstrzymał, i że pan Meliton w skutek nalegań pani Kacprowskiej zrobił wizytę księdzu proboszczowi, by ugłaskać ludożercę, grożącego żywotowi książęcemu? Że ludożerca wraz z trzema kolegami swoimi nie chciał słuchać pana Melitona, i że całe to barbarzyńskie towarzystwo przy jego odejściu śpiewało chórem:
„I czechryński zna starosta
Jak od rusej stronić kosy! itd.“
Ale nie uprzedzajmy przyszłego rozdziału, do którego należą bliższe szczegóły rycerskich i miłośnych spraw naszego bohatera.
Oprócz Biżuczka, z natury swej nie ciekawego, cała inteligencya cewkowicka wiedziała nazajutrz rano, gdy pan Wincenty udał się na probostwo, iż poszedł układać się z panem Wyksztkiłłem o warunki, pod którymi miała odbyć się krwawa walka między księciem A. C. a p. Władysławem Kwaskowskim. Pan Wincenty wyglądał przy tej sposobności jeszcze poważniej niż zwykle, nawet wszechsekretarz demokracyi lwowskiej, gdy wykrochmalony w całej swojej dwułokciowej długości zajmuje na trybunie miejsce obok demokratycznego wszechprezesa, nie ma bardziej uroczystego wejrzenia, aniżeli je miał tego dnia jedyny męzki potomek rodu Kacprowskich. Książe A. C. zwierzył mu się był bowiem, że właściwie cała sprawa z Kwaskowskim pozornie tylko tyczy się wcale „niewinnego“ zresztą żartu, co do sympatyi panny Katarzyny Odwarnickiej dla powstańców — w gruncie zaś, jest to tylko druga poprawna edycya pojedynku hr. Grabowskiego ze Stefanem Borowskim. Książę był solą w oku „białym“ i chodziło im o to, ażeby go sprzą-