Był to dzień wielki dla całych Capowic, gdy p. Johann v. Sarafanowycz pojawił się na mieście we fraku, w popielatych urzędowych inekspresybiliach, w białych łosiowych rękawiczkach świeżo wypranych, i w czapeczce z orzełkiem, włożonej trochę na bakier ze względu na wyjątkową okazyę. Wiedziano o tem naprzód, i we wszystkich oknach było pełno ludzi. Na ulicy żydzi, żydówki i żydzięta patrzały z wielką ciekawością na ten majestatyczny widok, który przedstawiał się ich oczom. Cała zgraja dzieci biegła za panem adjunktem, w przyzwoitem oczywiście oddaleniu, bo nie miał on łagodnego charakteru i dzieci bały go się gorzej, niż samego pana profesora. Mniej uszanowania okazywały kundysy i inne zwierzęta tego rodzaju: ździwione niezwykłym kostiumem, szczekały i goniły za połami fraka, nieco przydługiemi, bo pocztmistrz słuszniejszy był o głowę od p. Sarafanowycza, a w roku 1847 noszono bardzo długie szosy u fraków. W skutek tego ślubny kostium p. pocztmistrza znalazł się w niebezpieczeństwie, ale p. adjunkt spotkał na szczęście zwierzchnika gminy Capowickiej, pana Mateusza Bryndzę, i oświadczył mu, że każe żandarmeryi wszystkie psy wystrzelać, poczem p. Mateusz, uzbrojony w swoją wójtowską laskę, szedł w tylnej straży za reprezentantem przełożonej nad Capowicami władzy i odpędzał od niej czworonożnych malkontentów. Nakoniec pan adjunkt, przebywszy dziedziniec i wszedłszy na schody, znalazł się w bawialnym pokoju państwa forszteherów, gdzie nie zastał nikogo. Czekając pojawienia się Milci, powtarzał sobie „koncept“ pana Pióreckiego półgłosem, stojąc przed serwantką, i gestykulując bardzo żywo. Milci nie było widać. P. adjunkt czekał bardzo długo, wtem otworzyły się drzwi, i z pewnem biciem serca miał już zacząć wygłaszać swoją oracyę, gdy ujrzał, że to była tylko Kasia. Powiedział jej, ażeby poprosiła pannę forszteherównę, bo ma do niej pilny interes. Kasia wróciła z zawiadomieniem, że panna nie może przyjść, bo smaży komplimentury (konfitury?). — Ale powiedz, że mam interes bardzo pilny, rzekł pan adjunkt. Kasia poszła mówić, i upłynął kwadrans, podczas którego Milcia prosiła
Strona:Wielki świat Capowic - Koroniarz w Galicyi.djvu/84
Ta strona została skorygowana.