Doktora Dietla — pan Karol niegdy wiele świata zwiedził, wiele przebył i przebolał. Z przeszłego czynnego życia pozostała mu potrzeba ruchu, pieniędzy, stosunków, ludzi i — wiadomości złego i dobrego. Czytywać nie mógł, bo nie nawykł do tego nudziarstwa i słabe miał oczy — czerpał więc zabawę i naukę z żywego świata. Filozofował, obserwował; nadewszystko płotki i wnikanie w strojne sprężyny cudzego żywota niezmiernie lubił. Tem też właściwie tylko żył i zajmował się. Jeśli w swych studiach nad społecznością i analizach charakterów natrafił na szkopuł; — choćby zrazu miał się on rozprysnąć, jak woda o kamienie, nie mijał go, i owszem — silił się skruszyć zawadę — i zawsze prawie z czasem; z cierpliwością dochodził do ziszczeń swych celu. Nie było dla pana Karola Surwińskiego nie tajnem na Krakowskim bruku, nie ostało się też długo tam gdzie przeniósł chwilowo działalność swoją.
— Gdybym ja chciał pisać pamiętniki — mawiał śmiejąc się po cichu, (miał w obyczaju taki śmieszek stłumiony, przygłuszony, tajemniczy z którym nie wybuchał nigdy — ale też i obejść się bez niego nie mógł) — gdybym ja moje pamiętniki pisał!!! no — no! dopierobyście się ciekawych dowiedzieli rzeczy!!
Nieprzychylni panu Karolowi dowodzili że fantazja bujna, częstokroć wybujała — dosztukowywała co brakło do uzupełnienia wiadomości. To pewna że łataniny znać nie było, a powieści pana Karola tak mile się słuchały, tak były zręcznie układane, iż je wiele prostoduchów za szczerą brało prawdę. To też pan Karol, stary kawaler, potroszę wszędobylski, mile był widywany w najróżnorodniejszych towarzystwach, w każdem z nich właściwie znaleść się umiał, a z równem upodobaniem gościł u professorów, hrabiów, ławników i mieszczan. Nawykły do miasteczka choć dziś wyludnionego znacznie, zawsze jednak dostarczającego mu podostatkiem społecznego materjału do życia — u wód miał tem więcéj do czynienia, że szczuplejszem gronkiem ludzi wyżywić się musiał. Z tego powodu był niezmiernie czynnym, kręcił się i wyszukiwał zajęcia. Nic tu oka jego i uwag i nie uchodziło, starał się ze wszystkiego korzystać. Tajemniczy ów przybysz dostarczył szczęściem pięknego przedmiotu do studjów i bardzo był pożądaną zagadką.
W prawdzie dotąd brakło danych, na których by oprzeć mógł i osnuć dostatniejszą powieść, lecz, mądréj głowie dość na słowie — z tego co miał snuć już mógł wiele i długo. Pracowici badacze są jak pająki, przędą z siebie gdy z czego innego nie mogą. I mówił w duchu pan Karol:
— Człowiek który tak wygląda! mała rzecz tłomoki, ale i one mają znaczenie, człowiek który ubranie i obuwie każe sobie robić w Londynie, nie może być lada obywatelem Pilawskim... bo o żadnych Pilawskich tak okrutnie bogatych i zbytkujących u nas niesłychać. W tem tkwi tajemnica... ja jéj dojść muszę... Zatarł ręce... dzień był chłodnawy.
— Niech sobie demokracja co chce plecie, dodał rody, rasy i krew istnieją. Po twarzy zaraz, z rysów poznać można człowieka dobrego gniazda, którego rodzina od wieków swobodnie oddychając, zajmowała się wydzieloną sobie przez Opatrzność delikatniejszą robotą.. To nie jest twarz, postawa, chód pana tam jakiegoś obywatela Pilawskiego — to są rysy arystokratyczne, szlachetne — rasowe...
Deszczyk kropiący od rana, jakoś około godziny dziesiątéj pruszyć przestał — na deptaku chodziło,
Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No41 part6.png
Ta strona została skorygowana.