jakaś pani z Berlina słyszę.. nie wie kto z panów jéj nazwiska? ciekawym?
Surwiński poskoczył.
— Ja wiem, ja wiem... Pani Domska z córką Elwirą.
— Domska, Domska.. chyba Dąbska, Dębska, Dębińska. Dębowska... ale Domska!! Nie — u nas żadnéj takiéj rodziny nie ma.. rzekł Hamermann. Dębskich znam, starszy ma niezłą owczarnię, ale za syna podupadła.. baranów nie odmienia... Jam mu to prorokował.. lepsze czy choćby równe, ale muszą być z innéj owczarni... inaczéj karłowacieją i zwodzą się — to rzecz naturalna...
Wszyscy się uśmiechali, Hamermann wszedłszy z Dębskich na owce, już o pierwszych zupełnie był zapomniał.
— Osoba bardzo znać majętna — począł Surwiński wkracając w rozmowę — córka piękna niepospolicie. Osobliwsza rzecz — my ich nie znamy, tego mniemanego Piławskiego i téj pani Domskiéj — a oni między sobą... znajomość mają.!.! Uśmiechnął się. I to ma swe znaczenie! Czasem chcąc bliższe z kim zawrzeć stosuneczki, zjeżdża się umyślnie incognito w kątek zapadły, między obcych ludzi. Hm... Sapienti sat. Więcéj nie mówię.
Wszyscy po sobie spojrzeli.
— Moi drodzy, ozwał się w téj chwili robra skończywszy Aksakowicz — co nas tam cudze sprawy obchodzą? kieliszek dobrego, wytrawnego węgrzyna nie byłby od rzeczy? hę?
— A no! rzekł hrabia — zgoda..
Gospodarz poszedł nalewać co prędzéj... i tak towarzystwo jakoś rozweselone, o trosce chwilowo zapomniało.. Piławski i Domska przestali ich zajmować.. z wyjątkiem Surwińskiego, który smokcząc z kieliszka, w milczeniu domysły i kombinacje układał.
Następnych dni, o co w Krynicy nie trudno, deszcz regularnie przekrapiał zrana, około południa, wieczorami i nocą, mgły wilgotne, goście od Tatrów, snuły się po nad uzdołami, obłoki okrywały wzgórza, a gdy się na małą chwilkę rozpogodziło, i panie lub panowie już, już, zabierali się do wycieczek.. wiatr napędzał chmury i kapuśniak mniéj więcéj gęsty, rozpoczynał na nowo — taka pora, gdy trwa dni kilka, zdolną jest ludzi najwytrzymalszych doprowadzić do podrażnienia, odjąć im cierpliwość, skłócić z gospodarzem domu, poróżnić z ordynującym lekarzem, zwaśnić w łazienkach z posługującymi i z całym rozbratać światem. Skazani na samotność przyjezdni, wyczerpawszy łatwo się wyczerpującą bibliotekę i własne zapasy, nie mogąc spać we dnie, bo to rzecz zakazana, chodzą, sporzą i nudzą się okrutnie. Wprawdzie w tym roku niepospolitą rozrywkę sprawiały nadchodzące z dyliżansem dzienniki, które w progu rozchwytywano z gorączkową ciekawością, lecz te, nawet z ogłoszeniami zjedzone do kości, mało nasycały. Dowiedziawszy się o zwycięzkich pochodach wojsk pruskich, trzeba było karmić się miejscowemi plotkami... aby jako tako wyżyć.
Przybycie pani Domskiéj z córką i pana Gabriela Pilawskiego z owemi tłumokami, stanowiło wsród tego głodu i nudów powszechnych, przedmiot niewyczerpanych domysłów. Intrygowało to najmocniéj, że pan Piławski nie szukał wcale niczyjéj znajomości, że chodził sobie po pokoju z cygarem świszcząc, czytał książki, a czasem rysował nie okazując najmniejszéj ochoty zawiązania żadnych z miejscowem towarzystwem stosunków. Franek, który był i sam ciekawy i przez drugich do szpiegowstwa