knąć chcąc w kogoś szukamy oznak pewnych... dla odgadnięcia.
— Tak, rzekł Pilawski, tylko znowu znaki te dziś bardzo pewne, jutro być mogą fałszywe. Warunki wychowania, nabycia wiedzy i ogłady, wyrobienia charakteru zmieniają się z czasem, z atmosferą otaczającą i... mylimy się.
— Dziś właśnie najczęściéj — dodała Elwira, bo i mężczyzni i kobiety, wcale inaczéj niż dawniéj kształcą się i wychowują.
Rozmowa przerwaną została na chwilę... a między prawie obcemi, niezmiernie trudno rozpocząć na nowo, gdy raz wątła jéj nić pęknie. Pilawski brał już za kapelusz, gdy przypadkowe może spojrzenie panny Elwiry naprzód ku niemu, potem ku oknu po którem spływały deszczu strumienie i wstrzymało go.
— Pan więc jak my — odezwała się matka — skazujesz się dobrowolnie na samotność... i nie będziesz pan znajomości szukał?
— Mocne mam postanowienie, rzekł Pilawski. Samotność jest czasem jak pewien rodzaj diety potrzebną człowiekowi, zwłaszcza nawykłemu lub zmuszonemu do ocierania się ciągle i nadto o ludzi.
— Pan zwykle mieszkasz w mieście? spytała trochę niedyskretnie Elwira.
— Tak jest pani — krótko odparł Pilawski — mieszkam w Warszawie.
Być może iż panna spodziewała się czegoś więcéj, jakiegoś szczegółu i skazówki... zajęć — położenia nieznajomego młodzieńca, lecz została zawiedzioną.. Matka poczuła niewłaściwość zapytania i naprawiając ją, dodała — my także zmuszone jesteśmy siedzieć i w mieście i — co gorzéj, w mieście obcem i nie sympatyczném wcale,
Pan Gabrjel popatrzał i nie pytał się o nic więcéj.
Mówiono jeszcze chwilę o Warszawie, o Berlinie, o stolicach Europejskich, które i tym paniom i temu panu były bardzo dobrze znane. Pilawski wreszcie podniósł się i uznawszy, że na pierwsze odwiedziny siedział już może nawet trochę za długo — odszedł.
Drugiego dopiero dnia wieczorem chmury się rozbiegły, blade niebo, jakby burzą i słotą zmęczone, wyjrzało nareszcie... i na dzień następny zapowiadała się niezawodna pogoda, która wszystkich stęschnionych więzieniem po samotnych izdebkach, niezmiernie uradowała... Nawet pan Pilawski, który naprzemiany studiował Anatomję opisową i czytał Thackeray’a, rysował coś w albumie i palił cygara chodząc po pokoiku, rozweselił się, zobaczywszy słońce zwiastujące pogodę upragnioną. Wieczór nadchodził... było już za późno odwiedzić panią Domską, chociaż wielką miał do tego ochotę.. postanowił więc już się rozebrać i do wczesnego przygotowywać spoczynku, gdy puk, puk do drzwi dał się słyszeć i natychmiast prawie wsunął się pan Surwiński z grzecznem uśmieszkiem swoim.
— Przepraszam bardzo,.. dwa dni niewoli, panie dobrodzieju!... a! przeklęte dni, nieprzeżyte! Musiałeś się pan dobrodziéj zanudzić! zawołał od progu, przychodzę z propozycyjką...
Pilawski stał czekając jaśniejszego wytłomaczenia.
— Pan w tem więzieniu możesz umrzeć... z dobrego serca przychodzę proponować... bez ceremonij na wieczorek do Aksakowicza...
Gospodarz jeszcze się jakoś na odpowiedź nie zabrał:
— Jestem upoważniony prosić pana dobrodzieja.. całe prawie towarzystwo męzkie dziś tam będzie...