— Może — gdy mam tę przyjemność zbliżenia się, dodała lekko poruszając się ale nie wstając, jestem ciekawa indygatorka, mogłabym tu czem służyć i być pomocną — zainformować? Ja od lat trzech z ordynacji naszego zacnego Doktora Dietla jeżdżę do Krynicy, i jestem tu jak w domu... wiem, znam doskonale.... Gdybym w czem paniom usłużyć mogła?
Domska skłoniła się grzecznie.
— Wdzięcznie pani za jéj uprzejmość dziękuję — rzekła, ale my tak mało potrzebujemy.
To mówiąc, i jakby dając do zrozumienia, że dłużéj zatrzymywać jéj nie chce, gospodyni podsunęła papierek... prezesowa była zmuszoną przyjąć go i nie mając już najmniejszego powodu pozostawania dłużéj, podniosła się z krzesła. Za nią powstał Porfiry, chrząkając napróżno, dla zwrócenia oczów panny Elwiry i — tryumfalnie wyszli. W korytarzu pani Hercegowińska przekonała się, iż ofiara była wcale znaczną... ale mimo to kwaśna zeszła ze wschodów... Niezadowolenie spadło na młodzieńca, który dostał burę.
— Że też ty zawsze nic do rzeczy odezwać się musisz.
— Proszę cioci prezesowéj — w czem, nic do rzeczy?... Przecież musiałem zagadać... myśleliby żem niemy, proszę cioci.
— A więc będą myśleć żeś... — niedokończyła prezesowa i spojrzawszy nań surowo, poszła przodem.
— Czy ciocia może każe sobie towarzyszyć? spytał młodzian, pragnący zmienić jedynaka na skromniejsze ubranie.
— Idź sobie do domu... Pocałowawszy w rękę, którą mu niechętnie podano, nieszczęśliwy młodzian, westchnął i poszedł pod Wielbłąda.
W tych dniach towarzystwo Krynickie niespodzianie pomnożyło się jeszcze o kilka osób. Najmilszą wszakże niespodzianką było przybycie pani hrabiny Emilji Palczewskiéj, o któréj wspomniał był już pan Porfiry. Krynica nigdy jéj się spodziewać nie mogła, była to bowiem jedna z tych pań słynnych z piękności i elegancji, które tylko wody nadreńskie zaszczycają obecnością swoją. Wdowa od lat kilku, dwudziesto kilkoletnia, bogata, piękna, dowcipna, ożywiona, nawykła do rozkazywania, rządzenia, a namiętnie potrzebująca rozrywki hałaśliwéj i coraz nowéj — pani Palczewska przynosiła to z sobą, to czego właśnie brakło dotąd — ruch, wesołość i życie. Wszyscy ją znali w Galicji, i ona też znała wszystkich... kochali się w niéj, kto ją tylko zobaczył; ona się z nich najotwarciéj śmiała. Mówiła naprzód, że za mąż iść ani chce, ani myśli, a jeźli by miała tę niedorzeczność popełnić jeszcze raz w życiu, dobierze sobie tego kto się jéj spodoba... do kogo się chyba namiętnie przywiązać potrafi. Wszystkie próby podobania się fantastycznéj pani,
Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No45 part1.png
Ta strona została skorygowana.