Strona:Wielki nieznajomy by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1871 No46 part4.png

Ta strona została skorygowana.

też na imaginację, która co rok do jakichś wód jeździć musiała... Całe jéj życie upływało na obawie aby jéj coś nie zaszkodziło, na pielęgnowaniu zdrowia.. Zresztą najlepsza osoba w świecie, dobra żona i matka.. miła w towarzystwie, z umysłem wykształconym — powszechnie była szanowaną i obudzała politowanie w kole przyjaciół. Słabego zdrowia i składu, delikatna, wycieńczała się dietami, lekarstwy, przestrachem.. cierpiała, bo chciała cierpieć, lecz w towarzystwie ożywionem, gdy zapomnieć mogła o téj trosce na chwilę — zdawała się odzyskiwać siły, rumieniec, żywość. — Na szczęście nie trwało to nigdy długo.. pani Jaworkowska za najmniejszym przeciągiem, uczuciem chłodu lub gorąca.. wracała do obawy.. do badania w sobie różnych symptomów i wywoływała je wyobraźnią. Tego roku wojna i ją sprowadziła do Krynicy. Córeczka dwunastoletnia, dziesięcioletni syn i guwernantka, która była razem boną saméj pani, dwór jéj składali. Nie znalazłszy innego pomieszkania, musiała stanąć w dwóch pokojach pod Różą, obok pani Domskiéj. W pierwszéj chwili gdy się wnosiła, a dzieci biegały jeszcze po korytarzu, wyszła matka za niemi, równie troskliwa o ich jak o swoje zdrowie. Pani Domska wracała z przechadzki z córką.. i wchodziła na schody, gdy się z tym nowym gościem oko w oko spotkała.. Pani Jaworkowska i ona spojrzały na siebie i stanęły jak wryte.. Na obu twarzach malowało się zdziwienie i niedowierzanie. — Wreszcie Domska już chciała iść, gdy usłyszawszy głos Jaworkowskiéj, która na córkę zawołała.. — wykrzyknęła nagle — Marja! czyż to może być...
— Zuzia! Zuzia! z kolei odezwała się żywo przechodząc ku Domskiéj Jaworkowska — tyś Zuzia! I dwie kobiety płacząc rzuciły się sobie w objęcia...
— Traf osobliwszy! — Co to za szczęście..
Zbiegły się dzieci — Patrz, Zuziu to moje..
— Marjo, to córka, ze łzami w oczach odezwała się wskazując Elwirę Domska.
— Mieszkasz tu...?
— Numer trzeci...
— Ja obok zajmuję mieszkanie..
— Chodź do mnie. Po krótkiéj téj urywanéj rozmowie w korytarzu, ująwszy się za ręce, dwie przyjaciołki weszły razem do pani Domskiéj. Nie zdziwi się nikt, iż się odrazu poznać nie mogły — nie widziały się bowiem lat dwadzieścia z okładem.. Towarzyszki na pensji, znały się jeszcze panienkami, spotkały matkami... a pani Domska wdową.. Zrazu ściskały się i płakały tylko, Jaworkowska zapomniała trochę o chorobie, krzyżowało się pytań tysiące... Niewiedziały bowiem o sobie nic prawie od czasu jak się rozstały.. rodziny ich mieszkały późniéj w różnych częściach kraju.. a tyle wypadków i osobistych wrażeń, spraw, trosk, dowiedzieć się nawet nie dozwalały.. dwóm dobrym przyjaciołkom.. Płaciły sobie teraz uściskami powtarzanemi co minuta.. za to tak długie rozstanie.
Gdy dzieci się rozgospodarowywały w mieszkaniu i robiły już znajomości w okolicy, ciekawie rozglądając się po Krynicy... a Elwira krzątała się przyjęciem pani Jaworkowskiéj zajęta, dwie panie nagadać się z sobą nie mogły. Zrazu były to pytania i wykrzykniki, bo nie znają swych losów, co chwila się coś niespodzianego dowiadywały, lecz owa dumna świeża Marynia, dziś obwiązana i stękająca, nie miału tak dalece co opowiadać o sobie. Poszła za mąż dość późno, bo przebierała długo i aż trwoga dopiero zostania starą panną wydała ją za mąż za bardzo poczciwego safandułę, pana Jaworkowskiego, dużo starszego Od niéj, gospodarza, faciendarza