Strona:Wiersze ulotne (Szembekowa).djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżam się zwolna, z ręką na nożu,
Aż tam do leśnej drożyny,
Wtem coś mignęło, znikło w przestworzu,
To biały welon dziewczyny!

Wpadam do lasu, ścieram pot z czoła,
Natężam oko i ucho,
Ale daremnie patrzę dokoła,
Bo wszędzie pusto i głucho...

A więc powracam wolnemi kroki,
Powracam aż do jeziora...
Wtem błysnął księżyc, pierzchły obłoki,
I znów spostrzegam upiora!

Widzę jak pędzi, tam, tam gdzie błonia,
Tam, tam gdzie owa dolina,
I widzę grzywę śnieżystą konia,
I widzę płaszcz beduina!

A tuż przy płaszczu, leci przez błonia,
I znika zpośród doliny,
Łącząc się z grzywą śnieżystą konia,
Śnieżysty welon dziewczyny!