Strona:Wiktor Gomulicki - Kolorowe obrazki.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

zmartwienia umarła, a pierwszy kochanek dostał obłąkania!...
— Zdrowie Zoni! krzyknął amfitrjon, służba rozlała wino.
Wszyscy powstali, mimo chwiejnych już nóg, i chrypliwym zawołali głosem: Niech żyje!


III.

Mglisty dzień jesienny rozpłakał się ku wieczorowi drobnym deszczykiem. Ołowiane niebo pokryły ciemne chmury, wiatr chłodny poświstywał na oddalonych uliczkach Warszawy. Słychać było grobowe krakanie wron, nadciągających stadami do miasta, plusk deszczu i łomotania wstrząsanych wichrem okiennic.
Środkiem pustéj uliczki wlókł się jednokonny karawan z ubogą trumną na wierzchu.
Za karawanem postępował dziwnie przystrojony człowiek. Głowę miał obwiązaną jakimś białym szmatem, ręce skrzyżowane na piersiach. Szklannym wzrokiem, z idjotycznym uśmiechem na ustach wpatrywał się w trumnę.
Noga za nogą, dowlókł się zbiedzony koń do bramy cmentarza i stanął.
Ocknął się drzemiący woźnica, ziewnął przeraźliwie i mruknął:
— Do kroćset...
Potém zawołał dziada; zdjęli oba trumnę i zanieśli ją w oddalony kąt cmentarza.
Człowiek z obwiązaną głową przypatrywał się