temu wszystkiemu z widoczném zajęciem — od czasu do czasu uśmiechał się dobrotliwie...
Trumnę postawili nad głębokim gliniastym dołem do połowy napełnionym wodą deszczową. Zerwali z niéj blachę i porzucili na boku — potem obwiązali ją sznurami i klnąc spuścili, a raczéj wrzucili do dołu.
Woda plusnęła.
Nieznajomy postąpił parę kroków naprzód, zawsze uśmiechając się, stanął na brzegu i wlepił oczy w lśniącą blachę z napisem. Naraz drgnął konwulsyjnie, oczy zaszkliły mu się łzami.
— Zosiu!!!... krzyknął strasznym, rozdzierającym głosem.
W téj chwili dziad cisnął na wieko trumny szpadel mokréj ziemi, błota...
— Ha zbrodniarzu!... krzyknął powtórnie i rzucił się na niego.
Rozpoczęło się wściekle szamotanie, śmiertelna bójka nad dołem grobowym; jednemu z zapaśników pośliznęła się noga na mokréj ziemi, wpadł i pociągnął za sobą drugiego...
Zapadł już zmrok zupełny — wicher straszny giął drzewa na cmentarzu, z za chmur czarnych poszarpanych, wyjrzało trupie oko księżyca.
Plac bójki oblało żółtawe światło, niby gromnic pogrzebowych....
O Chryste! nie dozwól nam być kiedykolwiek świadkami podobnéj sceny...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Karol umieszczony w szpitalu warjatów, zna-