Patron się pokłonił, ale starzec ani go spostrzegł. Człowiek ten, wyglądający niemal jakby był przybrany w togę uniwersytecką profesora z Oxfordu lub Getyngi, nie zmienił ani na chwilę swojej postawy wyniosłej i mrukliwej. Rozglądał się tylko po morzu, wzrokiem znawcy równie fal, jak ludzi. Przyglądał się bałwanom, ale raczej w taki sposób, jakby im chciał nakazać milczenie, ażeby z kolei wysłuchały słów jego i z nich nauczyły się czegoś pożytecznego. Było w nim coś równie z doktora nauk wyzwolonych, jak i starożytnego wieszczbiarza. Miał postawę bakałarza otchłani.
Ciągnął dalej swój monolog, wypowiadany może zresztą w tej chęci, aby go słuchano:
— Niewątpliwie, możnaby wystąpić do walki, gdyby się miało koło w miejscu drąga. W stosunku szybkości czterech mil na godzinę, trzydzieści funtów ciśnienia na koło zdolne są zdobyć trzykroć sto tysięcy funtów skutku w pożądanym kierunku. Nawet więcej nierównie. Gdyż bywają wypadki, że można obrotowi koła nadać siłę dwakroć większą.
Patron skłonił się po raz drugi i spróbował znowu wyrzec:
— Panie...
Oko starca bystro się w niego wpatrzyło. Odwróciła się głowa, choć się ciało ani ruszyło.
— Nazywaj mię doktorem.
— Otóż, panie doktorze, ja tu jestem patronem.
— A! To tak — odpowiedział ów „doktór“.
Doktór tedy — już go tak nadal nazywać będziemy — widocznie zdawał się wreszcie przyzwalać na rozmowę.
— No więc, patronie, czy masz oktant angielski?
— Nie.
— Bez oktantu angielskiego nie możesz zmierzyć wysokości, ani z poza siebie, ani przodem.
— Ho, ho, Baskowie — odpowiedział patron — umieli mierzyć wysokość, kiedy jeszcze Anglików nie było na świecie.
— Niebardzo ty jednak dowierzaj olofei.
— Wstrzymuję pęd, kiedy trzeba.
— Czy zmierzyłeś szybkość pędu statku?
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/102
Ta strona została przepisana.