Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— To ma znaczyć, że statek robi na godzinę cztery mile francuskie.
— A trzy holenderskie.
— Ale to jest dopiero przewyżka szybkości pędu statku nad szybkością pędu morza.
— No, ma się rozumieć.
— Dokądżeż się ty kierujesz?
— Do pewnej przystani, którą znam dobrze. Znajduje się ona pomiędzy Lojolą i San-Sebastjanem.
— Więc staraj się dostać jak najszybciej na linję równoległą miejscu, do którego dążysz.
— Tak, staram się jak najmniej zboczyć z drogi.
— Nadewszystko nie ufaj wiatrom ani prądom. Pierwsze podburzają drugie.
— Traidores[1].
— Tylko proszę dać pokój z takiemi słowy. Ocean słyszy. Nie wymyślaj nikomu. Poprzestań na tem, że ci przypatrywać się wolno wszystkiemu.
— Bacznie opatrzyłem wszystko, i mam się na ostrożności.
— Przypływ odbywa się w tej chwili przeciwko wiatrowi; ale za chwilę, kiedy zacznie odchodzić w stronę wiatru, dopieroż zaczniemy lecieć nie na żarty.
— Czy masz mapę szlaków?
— Mam, ale nie dla tej okolicy.
— Więc sobie żeglujesz omackiem?
— Wcale nie. Mam busolę.
— Busola jest jednem okiem, ale mapa morska jest drugiem.
— No, no, przecież i jednooki widzi.
— Jakże ty mierzysz kąt linji twojej drogi, w stosunku do linji środkowego zrębu statku?
— Mam kompas odmian, i zresztą odgaduję.
— Odgadywać rzecz jest dobra, ale wiedzieć lepsza daleko.
— Krzysztof[2] także zgadywał.

— Kiedy ci mgła wyjada oczy, a róża wiatrów przeklęcie ci się wykręca, czy ty wiesz wtedy, jak tu wiatrowi

  1. Zdrajcy.
  2. Kolumb.