Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Oko jego błyszczało, jak szkliwo. Groźny obłok zdawał się podobnie wzrastać na jego twarzy, jak się rozpościerał po widnokręgu.
Mówił dalej z wyrazem zadumy:
— Chwila każda zbliża godzinę. Wola niebios wydziera się błyskiem.
Patron powtórnie spytał w duchu sam siebie:
— Czy to szaleniec?
— Patronie — zagadnął doktór, z wzrokiem ciągle wrytym w chmurę — czyś ty dużo żeglował po kanale La Manche?
Patron odrzekł:
— Nie. Dziś się tu znajduję po raz pierwszy w życiu.
Doktór, cały zaprzątnięty rozważaniem obłoku i niezdolny, na podobieństwo gąbki, mogącej pewną tylko cząstkę wody wsiąknąć w siebie, odczuć w obecnej chwili więcej trwogi, na tę niespodziewaną całkiem odpowiedź patrona potrafił tylko zlekka wzruszyć ramionami.
— Jakto? — rzekł.
— Panie doktorze, oto tak. Ja, coprawda, nawykłem tylko jeździć do Irlandji. Wypływam z Fontarabji i udaję się do Black-Harbour, albo ku wyspie Akill, która jest właściwie dwiema wyspami. Jeżdżę także czasem do Brachipult, który jest jednym z cyplów w kraju Walijskim. Ale zwykłe steruję tylko poza wyspami Scilly. Tutejszego morza nie znam wcale.
— To źle. Biada temu, który się dopiero uczy czytać na oceanie. Kanał La Manche jest morzem, któremu potrzeba w całem znaczeniu piśmiennego człowieka. Woda kanału to sfinks. Strzeż się jej dna.
— Mamy tu dwadzieścia pięć sążni głębokości.
— Trzeba się starać mieć jej pięćdziesiąt pięć, jak to ma miejsce tylko od zachodu, bo inaczej wpakujemy się na dwadzieścia, jak jest we wschodniej stronie.
— Będziemy się kierowali według ołowianki.
— La Manche nie jest morzem, jak tyle innych. Przypływ podnosi się tu do pięćdziesięciu stóp wysokości na nowym i na pełnym księżycu, a do dwudziestu pięciu na kwadrach. Bratku, pamiętaj o tem, że odpływ odpły-