Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/109

Ta strona została przepisana.

wowi nie równy. A co? Zdaje mi się, żeś się trochę zaniepokoił.
— Tej nocy zapuścimy ołowiankę.
— Dla zapuszczenia ołowianki trzeba w miejscu stanąć, a ty nie będziesz mógł.
— Dlaczego?
— A wiatr?
— Spróbujemy.
— Nawałnica nie da ci nawet odetchnąć.
— No, a ja powiadam, że zapuścimy ołowiankę, panie doktorze.
— Ale ja ci powiadam, że nie znajdziesz nawet chwili do wykręcenia się bokiem.
— Ufanie w Bogu.
— Ostrożność w słowach. Nie wymawiaj lekkomyślnie tego, co może gniew na ciebie pobudzić.
— Zapuszczę ołowiankę, powiadam.
— Ostrzegam cię, bądź umiarkowany w wyrazach. Tylko patrzeć, jak zaczniesz brać cięgi od wiatru.
— Ja chcę powiedzieć, że się będę starał zapuścić ołowiankę.
— Ciśnienie w ody nie da kuli zapuścić się głęboko, a do tego sznur, nazbyt wytężony, pęknie. A, to ty po raz pierwszy znajdujesz się na tem morzu?
— Po raz pierwszy.
— To w takim razie słuchaj mię, mości patronie.
Brzmienie tego wyrazu: słuchaj mię — było tak nakazujące, że patron mimowoli skłonił głowę.
— Cóż pan tedy rozkaże?
— Ściągnij żagle na lewym boku i płyń prawym.
— Co? Co?
— Skieruj rudel ku zachodowi.
— Caramba!
— Skieruj statek ku zachodowi.
— Niepodobna.
— Ha! To jak chcesz. To, co ci mówię, to tylko w interesie innych. Bo co do mnie, mniejsza o to.
— Ależ panie doktorze, skierować ku zachodowi...
— No tak.
— To jest mieć wiatr we wszystkie żagle.