Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Tak.
— W wieżycy zamku Chatham?
— To jego własna flasza — odrzekł kucharz — to jest wielki mój przyjaciel. Chowam tę flaszę na pamiątkę po nim. Kiedyż go zobaczymy? Tak, to jest własna jego flasza biodrowa.
Doktór wziął znowu pióro i począł z trudnością kreślić na pergaminie niezbyt proste linje pisma. Widocznie dokładał wszelkiego starania, ażeby wyrazy były czytelne. Pomimo całego drżenia okrętu, a także i drżenia rąk swoich wychudłych i starych, uparcie dokazał wreszcie swego.
Już też i czas był na to, gdyż znagła dało się uczuć potężne wstrząśnienie. Gwałtowny nawał bałwanów ze wszystkich stron uderzył na statek, i za jednym razem całej jego osadzie dał się uczuć ten taniec straszliwy, którym okręty zdają się witać przybycie nawałnicy.
Doktór wstał, przybliżył się do ogniska i, z całym zapasem swego doświadczenia podając zgięcia nóg podrywanemu kołysaniu się statku, wysuszył jak mógł najdokładniej przy ogniu aż do ostatniej głoski wszystko, co był napisał, złożył pergamin, schował go do teczki, a następnie teczkę i kałamarz do kieszeni.
Ognisko osłaniała jedna z najdowcipniej urządzonych skrytek we wnętrzu statku; było ono doskonale odosobnione; z tem wszystkiem kociołek kołysał się, jak wahadło. Prowansalczyk ani na chwilę nie spuszczał go z oka.
— To jest polewka z ryb — odezwał się.
— Dla ryb — odpowiedział mu doktór.
Poczem zabrał się i wyszedł na pomost.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sądzą, że im pomoc przybywa.

Pomimo coraz mocniejszego zamyślenia, doktór zrobił pewien rodzaj przeglądu obecnego położenia, i gdyby był kto wtedy przy nim, usłyszałby te wyrazy, z ust mu się wymykające:
— Zanadto kołysania z boku na bok, a za mało wzdłuż statku.