I powiedziawszy to, jakby zawezwany nagle do ciemnego zaprzątnienia, nurtującego mu umysł, zapuścił się znowu w głębie własnej duszy, na podobieństwo górnika przepadającego w szybie kopalni.
Dumanie to nie wyłączało w nim bynajmniej baczności około postawy morza. Rozpatrywać morze nie jest niczem innem, jak dumać głęboko.
Ponura męczarnia wód wiekuiście niepokojonych właśnie rozpocząć się miała. Zdawał się wychodzić jęk z całego tego odmętu. Jakieś przygotowania, chaotycznie posępne, odbywały się niby w ogromnem przestworzu.
Doktór pilnie uważał na wszystko, co miał przed oczyma, i nie tracił najdrobniejszego szczegółu. Zresztą w spojrzeniu jego nie było wyrazu zapatrzenia się. Któżby się zdołał zapatrzeć w piekło?
Rozległe jakieś wzruszenie nawpół jeszcze bierne, ale poglądające już z ogólnego zamącenia przestrzeni, coraz wyraźniej wypychało na widownię, coraz groźniejszym czyniło wiatr, kłębiste wyziewy, tłuczenie się fal. Nic logiczniejszego i zarazem nic niedorzeczniejszego jak ocean. To rozpierzchanie samego siebie nieodłączne jest od jego panowania i stanowi jeden z potężnych żywiołów jego ogromu. Bałwan bywa tam wiecznie za i przeciw. Zaplątuje się nato tylko, żeby się rozplątać. Jeden z jego stoków napada, drugi wybawia. Nic mocniej widziadłowego jak bałwany. Jak tu odmalować te wgłębienia i te wypukłości, mieniające się z sobą, zaledwie podobne do rzeczywistości, te kotliny, te błyskawiczne rozpływy wodnych gór, uderzających na siebie piersiami; jak tu wyobrazić słowem te czahary z kipiącej piany, kojarzące niejako dotykalne postacie urwisk skalnych z sennemi przywidzeniami? Wrażenie nie do opisu spotkasz tam wszędzie, w każdym szczególe, w rozpruciu, w namarszczeniu, w niepokoju, w wiekuistem kłamstwa zadawaniu, w półcieniu, w wiszarach, zrobionych z chmury, w zasklepieniach zawsze niedoszłych lub rozbitych, w rozpraszaniu, nie znającem ani przerwy ani wstępu, i wreszcie w tym trzasku grobowym, który sprawia całe to szaleństwo.
Wiatr stanowczo obrał był kierunek czysto północny. Wydawał się tak przyjaznym, jako coraz szybsze odda-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/114
Ta strona została przepisana.