Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/115

Ta strona została przepisana.

lenie od Anglji, że patron Matutiny skłonił się bez namysłu rozwinąć wszystkie żagle. Skutkiem tego przelatywała pośród piany, jakby w najszybszym pędzie koń tabunowy, furcząc płatami płótna rozdymanemi od tyłu, przeskakując z bałwana na bałwan, wściekle i wesoło. Zbiegowie, zachwyceni, śmieli się na całe gardło. Uderzali w ręce, przyklaskując pędowi, falom, podmuchom wichru, furczeniom żagli, szybkości, ucieczce, nieznanej przyszłości.
Doktór zdawał się ich nie widzieć i dumał.
Wszelki ślad dnia już był zniknął.
Była to właśnie chwila, w której dzieciak, spoglądając z wierzchołka dalekich skał, stracił był statek z oczu. Aż dotąd wzrok jego pozostawał utkwiony, niejako jedyne swoje oparcie znajdując w tym widoku. To spojrzenie jakiż mieć mogło udział w wyrokach przeznaczenia? W chwili, kiedy działanie oddalenia zdmuchnęło wreszcie orkę z przed orlego wzroku dzieciaka, ten udał się ku północy, podczas kiedy statek oddalał się na południe.
Jedni i drudzy zagłębiając się w cienie nocy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Święta zgroza.

Po drugiej stronie, ale z ulgą i radością, ci, których orka unosiła, patrzyli, jak za nimi cofa się i zmniejsza wroga ziemia. Powoli ciemna okrągłość oceanu wznosiła się, ścieniając w zmroku Portland, Purbeck, Tineham, Kimmeridge, oba Matravers, długie pasy mglistych skał i wybrzeże znaczone morskiemi latarniami.
Anglja znikła. Uciekający mieli już wokoło siebie tylko morze.
Nagle noc stała się groźna.
Nie było już przestrzeni, ani powietrza, niebo stało się mrokiem i zamknęło się nad statkiem. Zaczął się powolny spadek śniegu. Ukazało się kilka płatków. Rzekłbyś, że to dusze. Nic nie było już widoczne w polu, które obejmował pęd wiatru. Poczuto się zdanym na łaskę losu. Wszelkie możliwości, pułapka.
To przez ten piwniczny mrok rozpoczyna się w naszym klimacie trąba polarna.