człowiekiem. Podnoszą się, opadają, falują, powodują fale szmerów, przygotowują umysłom różne rodzaje ponurych niespodzianek, czasami wybuchają przy naszem uchu z uprzykrzeniem fanfary, to znowu przebierają ostrą chrypkę oddali. Zgiełk opętańczy, który jest podobny do języka i który w rzeczywistości jest językiem, to wysiłek, jaki z siebie wydobywa świat, by przemówić, to jąkanie się cudu. W tem kwileniu przejawia się mgliście wszystko to, co cierpi, wytrzymuje, czemu się poddaje, co przyjmuje i odrzuca olbrzymie mroczne pulsowanie. Najczęściej mówi to od rzeczy, zdaje się to atakiem choroby chronicznej i jest to raczej rozlana epilepsja, niż siła użyta, zdaje się, że jesteś świadkiem spadku wielkiej choroby w nieskończoność. Chwilami, widzi się, że element żąda swoich praw, jakaś chęć zapanowania chaosu nad stworzeniem. Chwilami jest to skarga, przestrzeń żali się i usprawiedliwia, jest to coś — obrona sprawy świata; zdaje się nam, że odgadujemy, że wszechświat jest procesem; słucha się, próbuje się schwytać dowodzenia, groźne za i przeciw; niektóre jęki ciemności mają upartość dylogizmów. Rozległy pokój dla myśli. Racja bytu mitologji i politeizmów tutaj tkwi. Do przerażenia tych wielkich szeptów dołączają się nadludzkie profile, niknące, gdy się je ujrzy, eumenidy prawie wyraźne, kształty furyj rysowane na chmurach, chimery Plutona nieledwie sformułowane. Żadna zgroza nie dorównywa tym szlochom, tym śmiechom, tym załamaniom huku, tym nieodcyfrowanym pytaniom i odpowiedziom, tym wołaniom o pomoc nieznaną. Człowiek nie wie, co począć wobec tych straszliwych modłów. Ugina się pod zagadką tych intonacyj drakońskich. Jakiż tu sens ukryty? Co one znaczą? Komu grożą? Kogo błagają? Jest tu jakby rozpasanie. Okrzyki otchłani w otchłań, powietrza w wodę, wiatru w falę, deszczu w skałę, zenitu do nadyru, gwiazd do piany, kaganiec przepaści zdjęty, takim jest ten zgiełk, połączony z nie wiedzieć jakim tajemniczym rozrachunkiem z obciążonemi sumieniami.
Gadatliwość nocy nie jest mniej ponura niż jej milczenie. Czuje się w niej gniew nieznanego.
Noc jest obecnością. Czyją obecnością?
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/117
Ta strona została przepisana.