szukiwacze czarnego wieloryba, również Hearn, udający się ku cieśninie Beringa dla rozpoznania ujścia Rzeki Miedzianej, wreszcie Hudson, Mackenzie, Vancouver, Ross, Dumont d’Urville, byli zaskoczeni u samego bieguna przez najnieubłagańsze zamiecie śnieżne, a jednak zdołali im się wymknąć zdrowo.
W podobny to rodzaj nawałnicy wstąpiła była właśnie orka wszystkiemi żaglami i wielce zwycięsko. Szał przeciw szałowi. Kiedy Montgomery, wykradając się z Rouen, całą siłą wioseł pchnął galerę na łańcuch, zamykający mu Sekwanę, postąpił sobie z równą bezczelnością.
Matutina leciała na złamanie karku. Pochylenie jej pod naciskiem żagli tworzyło niekiedy z płaszczyzną toni morskiej przerażający kąt piętnastu stopni; ale niezrównane jej pudło, mocno pękate, przyklejało się do bałwanów jakby wzięte na lep. Zrąb środkowy dziwnie wytrwale wystarczał najszaleńszym podrzutom orkanu. Okratowana latarnia obrzucała światłem cały przód statku. Wir pełen chciwych wdechów, wciągając w siebie całe przestwory oceanu, zdawał się uszczuplać i niejako wyjadać coraz mocniej wodne otoczenie, wpośród którego wszystkiemi żaglami leciała szalona orka. Ani mewy nigdzie, ani choćby jaskółki skalnej. Nic, tylko kręcone wichrem zamiecie płatów śnieżnych. Pole działania bałwanów było szczupłe i przeto tem straszliwsze. Widać ich było zaledwie kilka, ale zato nad wszelką wiarę niezmiernych.
Kiedy niekiedy przeraźliwy błysk barwy miedzianej wylatywał z poza ciemnych pokładów, nałożonych warstwami od widnokręgu aż do zenitu. Olśniewające te rzuty światła robiły przegląd wszystkich okropności pozapuszczanych chmurami. To nagłe zajęcie się płomieniem głębi nieba, na którego tle, przez przeciąg mgnienia oka, zarysowywały się wyraźnie najbliższe plany obłoków, a następnie coraz mroczniej zapadające oddalenia niebieskiego zamętu, ukazywało otchłań z najściślejszemi odcieniami perspektywy. Na tem chwilowem dnie z płomienia płaty śnieżne stawały się czarnemi, i powiedziałbyś o nich, że to chmara motyli ciemności, latających w płonącej czeluści. Poczem nagle wszystko gasło.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/120
Ta strona została przepisana.