Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Po przejściu pierwszego wybuchu, nawałnica, zawsze pędząc orkę przed sobą, poczęła nagle ryczeć przewlekle. Był to huk, będący przeraźliwem uporządkowaniem pomieszanego zgiełku. Nic mocniej niepokojącego jak ten monolog burzy. To ponure recitativo podobne jest do zawieszenia broni pomiędzy tajemniczemi siłami, na zabój walczącemi, i wyraża niby wzajemne czatowanie na siebie dwóch odmętów.
Orka rozpaczliwie przepadała dalej. Dwa największe jej żagle sprawowały się istotnie w sposób straszliwy. Niebo i ziemia, będące jakby z atramentu, miotały w górę płaty śliny, ponad wysokość masztu przelatujące. Co chwila zwały wód przerzucały się poprzez pokład podobne do potopu, i w miarę kołysania się statku to na tę, to na ową stronę, z trzaskiem otwierały się klapy od upustów bocznych i stawały się niejako paszczami, pochłaniającemi wodę, a wyziewającemi z siebie pianę szumiącą. Kobiety schroniły się już do kajuty, ale mężczyźni co do jednego pozostali na pomoście. Oślepiająca śnieżyca wirowała skrętami. Dorzucały się do niej plwociny odmętu. Wszystko było opętane.
W tej chwili przywódca gromady, stojący w tyle statku na krańcowej sztabie, uczepiwszy się jedną ręką drabiny sznurowej, drugą zerwawszy sobie z głowy czapkę, którą potrząsał w górę przy niepewnym błysku okratowanej latarni, zuchwały, rozradowany, z rozjaśnioną twarzą, z rozwianemi dziko włosami, upojony całą tą ciemnicą, wrzasnął:
— Ocaleliśmy!
— Ocaleli! Ocaleli! Ocaleli! — powtórzyli za nim chórem zbiegowie.
I w jednej chwili gromada cała, chwytając się wszystkiego, co było pod ręką, dźwignęła się jak jeden człowiek na pomoście.
— Hurra! — zakrzyczał przywódca.
I cała gromada zawyła pośród burzy:
— Hurra!
Ale w chwili, kiedy ten zgiełk przeraźliwy skonał, zagłuszony rykiem odmętu, od przeciwnej strony statku słyszeć się dał głos silny i poważny: