Powiedziawszy to, przeczekał silniejszy podmuch burzy, upatrzył chwilę, w której głos dzwonu przemógł grzmiący ryk orkanu, i począł mówić dalej:
— Kto zasłyszy dzwon ten pośród burzy, którą poderwał wiatr północno-zachodni, ten jest zgubiony. Dlaczego? Oto z następującej przyczyny. Jeżeli się słyszy dźwięk ten, to jedynie dlatego, że go wiatr przynosi. Otóż wiatr przychodzi z zachodu, podwodne zaś rafy Aurigny znajdują się od strony wschodniej. Dźwięk dzwonu dlatego tylko słyszycie, żeście się wpakowali pomiędzy beczkę i rafy. A właśnie na te rafy wicher was pędzi. Znajdujecie się po złej stronie beczki. Gdybyście się znajdowali po dobrej, bylibyście na pełnem morzu, na otwartem morzu, słowem na bezpiecznej drodze, i wtedy nie słyszelibyście dzwonu. Najsilniejszy wicher nie byłby w stanie donieść do was jego dźwięku. Przelecielibyście wtedy około beczki, ani się nawet domyślając, że była wam po drodze. Zbiliśmy się z właściwego szlaku. Dźwięk tego dzwonu to rozbicie, które na gwałt uderza. A teraz radźcie, jak umiecie.
Dzwon tymczasem, w miarę jak doktór mówił, korzystając z przerwy w huku nawałnicy, wybijał zwolna jedno uderzenie po drugiem, i dźwięk ten przerywany zdawał się niejako przytakiwać słowom starca. Powiedziałbyś: podzwonne otchłani.
Wszyscy słuchali, dech zatrzymując w piersiach, to głosu tego, to tego dzwonu.
Naraz patron pochwycił tubę:
— Cargate todo, hombres. Baczność na bloki! Pociągnąć podwójne liny — zahaczyć górą — poderwać dolne żagle — przytroczyć górne! Ku zachodowi! Na pełną wodę! Dziobem na beczkę! Dziobem na dzwon! Tam przestronno być musi. Jeszcze nie wszystko stracone.
— Próbujcie — rzekł doktór.
Powiedzmy mimochodem, że owa beczka z dzwonem, rodzaj ślepej latarni, dopiero w r. 1820 z miejsc tamtych