wystawił swoim kosztem w pewnem dzikiem miejscu, naprzeciw Plymouth. Ukończywszy jej budowę, wszedł do niej i dał ją do wypróbowania nawałnicy. Nawałnica, niewiele myśląc, przyszła i porwała latarnię razem z Winstanleyem. Zresztą, coprawda, zbytkowne te budowle zbyt łatwy dawały zewsząd przystęp do siebie nawałnicom, podobne w tem do tych nazbyt suto przystrojonych wodzów, którzy w czasie bitwy stają się tem łatwiejszym celem dla pocisków.
Oprócz zbytku z kamienia, dopuszczano się tam również zbytku z żelaza, z miedzi, z drzewa. Ślusarszczyzny przedstawiały się tam w kształcie rzeźb, wiązania układano w wyskoczne ozdoby. Na każdem miejscu, pośród arabesków, morskie przybory wszelkiego rodzaju, bądź użyteczne, bądź na nic nieprzydatne, windy, belki, przeciwwagi, drabiny, żórawie do ładowania, haki ratownicze. Na szczycie wokoło ogniska misternie wyrobione ślusarszczyzny unosiły wielkie świeczniki żelazne, w które zatykano kawały lin napojonych żywicą, knoty płonące uporczywie i których żaden wiatr nie był w stanie zgasić. Do tego, od stóp aż do szczytu wieża przybrana była w chorągwie morskie, banderole, bandery, flagi, proporce, proporczyki, jeżące się na drzewach, od gzymsu do gzymsu, od piętra do piętra, gromadząc zbiorowisko wszelkich barw, wszelkich kształtów, wszelkiego rodzaju tarcz, znaków — słowem: wszelkiego rodzaju ruchliwej niesforności, aż po promienistą klatkę szczytu. W czasie burzy jakże wesołą sprawiało to swawolę z poszarpanych szmat chwały wokoło płomienia trwogi. Podobna bezczelność światła na krawędzi przepaści była podobna do wyzwania i dziwnie nastrajała rozbitków do zuchwalstwa.
Ale latarnia na Casquetach była innego rodzaju.
Była to w owej epoce poprostu stara, barbarzyńska latarnia, taka, jaką ją Henryk I wybudował po utracie tak zwanej Białej Nawy, to jest ognisko najpierwotniejsze, płonące w żelaznym koszu, na szczycie skały, słowem zarzewie, rozniecone za kratą z kitą ognistą, na wiatr puszczoną.
Jedyne udoskonalenie, jakie ta latarnia otrzymała od dwunastego stulecia, ograniczało się do miechu kuźniczego,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/129
Ta strona została przepisana.