Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/131

Ta strona została przepisana.

bądź im przez głowę przejdzie, wszystko to wycierpieć trzeba.
Wicher północno-zachodni pędził orkę wprost na Casquety. Nie było rady. Ani sposobu się oprzeć. Szybko leciano zukosa wprost na skałę. Dno coraz bliżej podchodziło pod statek; ołowianka, gdyby podobna ją było w jakibądź sposób zapuścić, nie wykazałaby więcej jak kilka sążni. Już się rozbitkom słyszeć dawało przygłuszone przepadanie odmętu w podwodnych zapadlinach, wchodzących daleko w głąb skały. Już nawet rozróżniać mogli popod latarnią samą niby szczelinę ciemną, zapadającą w przepaść pośród dwóch wałów z granitu, zacieśnioną szyję tej straszliwej przystani zgonu, na której dnie zawczasu mniemano spostrzegać stosy kościotrupów ludzkich i liczne czerepy zatopionych statków. Była to raczej czeluść jaskini, niżeli w jakibądź sposób wejście do portu. Uszu ich dochodziło już nawet trzaskanie ogniska w jego klatce kratowanej; dziko-czerwona pożoga obrzucała światłem zarysy burzy, odblaski płomienia w latających kłębach gradu zamącały szarą jednostajność mgły; walczyły z sobą wijące się czarne tumany i skręty czerwonawego dymu; wąż przeciw wężowi; wyszarpywane żagwie leciały z wiatrem, co widząc, białawe płaty śnieżycy zdawały się co tchu rozpierzchać wobec tego nagłego napadu iskier. Zarysy skał podwodnych, zrazu niewyraźne, teraz dokładniej występowały na widownię, ze wszystkiemi swemi zapadliskami, ostrzami, grzebieniami i igłami. Wyskoczne części uwydatniały się żywemi purpurowemi odkreśleniami, pochyłości zaś krwawem osuwaniem się ogniowych blasków. W miarę zbliżania się, cała wypukłość groźnej rafy wzrastała i dźwigała się w powietrze, z każdym krokiem groźniejsza.
Jedna z kobiet, Irlandka, drżącemi rękoma przebierała różaniec.
W braku patrona, który był sternikiem, pozostał przywódca gromady, będący kapitanem. Wszyscy Baskowie znają na palcach tak góry, jak morze. Zuchwali są ponad przepaściami i radzić sobie umieją w najcięższych przeprawach.