Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Statek niemal już dotykał straszliwego kresu. Nagle znalazł się już nawet tak blisko wielkiego północnego cypla Casquetów, że w jednej chwili ten ostatni zasłonił latarnię. Jego już tylko widziano przed sobą, a światłość poza jego grzbietem. Skała ta groźna, z pośród mgły występująca, wydawała się podobna do ogromnej czarnej kobiety, mającej czepiec z płomienia.
Osławiona ta skała nazywa się Bibletem. Podpiera ona od strony północnej potężną bryłę skalną, która inne znowu urwisko, zwane Etacq-aux-Guilmets, podtrzymuje od południa.
Przywódca popatrzał na nią i zawołał gromkim głosem:
— Hej! Kto chce na ochotnika z liną do tej skały? Czy jest tam kto, coby umiał pływać?
Nikt nie odpowiedział.
Nikt na całym statku nie umiał pływać, nawet majtek żaden; nieumiejętność zresztą bardzo się często zdarzająca pomiędzy ludźmi, skądinąd oswojonymi z morzem.
Kawał bala, niemal już całkiem oderwanego od boku pomostu, kołatał się na brzegu statku! Przywódca schwycił go silnie obiema pięściami i zawołał:
— Dalej! Pomagać mi!
W mgnieniu oka oderwano ów dyl. Można było teraz zrobić z nim, co chciano. Z broni odpornej stał się teraz zaczepną.
Był to potężny kawał drzewa z czystego rdzenia dębowego; zdrowy i silny, zdolny służyć w potrzebie równie jako narzędzie zaczepne, jak i za punkt oparcia; dźwignia przeciw ciężarowi, taran przeciwko wieży.
— Baczność! — zawołał wódz.
Na te słowa, sześciu z pomiędzy osady statku, przyparłszy się schyleni do kawała kłody pozostałej od wyrąbanego masztu, podnieśli na ramionach potężną belkę i wystawili ją poza obręb statku, utrzymując prosto, jakby dzidę, mającą ugodzić w lędźwia skały olbrzyma.
Robota była dziwnie niebezpieczna. Chcieć dać kułaka górze wielkie to zuchwalstwo. Tych sześcioro ludzi mogło być jak nic rzuconych w wodę od samego wstrząśnienia.