Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/137

Ta strona została przepisana.

o ocaleniu, zapadli znowu w rozpacz straszliwą. Rozbicie, które już byli zostawili poza sobą, zjawiło się znowu przed nimi. Rafa skalna zmartwychwstała znowu z głębi morza. Wszystko było napowrót do zrobienia.
Casquety są rusztem o tysiącach przegród, Ortach jest olbrzymią ścianą. Rozbić się u Casquetów jest to zostać rozszarpanym, rozbić się u Ortachu jest to być zmiażdżonym.
Była jednak jeszcze niejaka otucha.
Na ścianach zupełnie gładkich, a właśnie Ortach jest jedną z takich, wały morskie, podobnie jak kule, nie znajdują odskoku; działanie ich całkowicie tam jest uproszczone. Jest to tylko przypływ i odpływ. Uderzają bałwanem, a odchodzą falą.
W wypadkach podobnych, tam gdzie sprawa o śmierć lub życie, rzecz się ma jak następuje: jeżeli bałwan doprowadzi statek aż do zrębów głazu, to go o nie zgruchocze, już po nim; jeżeli zaś fala wróci napowrót, zanim statek dotknął skały, odnosi go na pełne morze i wtedy jest ocalony.
O niepewności, przeszywająca dreszczem! Ujrzeli rozbitkowie zbliżający się w półcieniu ogromny bałwan stanowczy. Dokądże on ich zawlecze? Jeżeliby się rozbił o statek, zostaną pchnięci na skałę i zdruzgotani. Jeżeliby się zaś prześlizgnął pod statkiem...
Bałwan prześlizgnął się pod statkiem.
Odetchnęli.
Ale jakiż powrót mieć będą? Co też powracająca fala z nimi zrobi?
Powracająca fala odrzuciła ich od skały.
W kilka chwil potem Matutina znajdowała się już daleko poza wodami groźnego głazu. Ortach znikał w dali tak, jak Casquety znikły w dali.
Było to drugie już z rzędu zwycięstwo. Po raz wtóry orka zbliżyła się była aż ponad krawędź rozbicia i w sam czas się od niej cofnęła.