Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Jeden z majtków, Biskajczyk północny, nazwiskiem Galdeazun, zszedłszy na dół statku dla wyszukania jakiejś liny, wrócił z pośpiechem i rzekł:
— Spód jest pełen.
— Czego? — spytał przywódca.
— Wody — odrzekł majtek.
Wódz zawołał:
— Co to ma znaczyć?
— To ma znaczyć — rzekł na to Galdeazun — że najdalej za pół godziny pójdziemy na dno morza.

ROZDZIAŁ SIEDMNASTY
Ostatni ratunek.

Znajdowała się rozpadlina w kadłubie statku. Woda tamtędy wkradać się poczęła. Kiedy się to stało? — niktby powiedzieć nie umiał. Byłoż to przy zbliżeniu się ku Casquetom? Czy też może u Ortacha? Lub przy zetknięciu się z hakami podwodnemi Aurigny? Najprawdopodobniej Małpie przypisać to należało. W spotkaniu z nią odebrać musieli owo podstępne ubodzenie, rozpruwające im statek. Pośród szalenie wstrząsających nimi podrzutów nie spostrzegli tego. W przystępie tetanosu czyż kto poczuł kiedy ukłucie?
Inny majtek, Biskajczyk południowy, nazywający się Ave-Maria, podobnież spróbował zejść na spód okrętu i, powróciwszy, rzekł:
— Wody na spodzie jest na sześć stóp blisko.
I dodał:
— Przed upływem czterdziestu minut zatoniemy.
Ale gdzież się znajdowała owa szpara? Nikt jej dojrzeć nie mógł. Zalana była wodą. Bez najmniejszej wątpliwości statek miał otwór w kadłubie, gdzieś niżej linji zagłębienia, nawet zapewne dobrze już głęboko w morzu. Ani podobieństwo go dopatrzyć. Stąd też ani podobieństwo zatkać. Wiedziano tylko, że jest gdzieś rana, a nie miano sposobu ją opatrzyć. Woda zresztą nie napływała zbyt szybko.
Wódz zawołał:
— Trzeba wypompować wodę.