Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/156

Ta strona została przepisana.

wo postawy, dziwnej postawy — rozżalonej, przybitej, wyrażającej niby rozpaczliwą ufność w Bogu. Jakiś szanowny, do czci zmuszający odblask bijący z otchłani wyciskał swoje piętno na tych twarzach zbrodniczych.
Niebawem doktór znowu wrócił do nich. Jakakolwiek być mogła przeszłość tego człowieka, był wielki wobec ostatecznego rozwiązania. Ogromne milczenie, otaczające ich zewsząd skrzydłami śmierci, zaprzątało go, nie odejmując mu świadomości siebie. Był to człowiek, nie dający się podejść niespodzianie. Ponad głową unosiła mu się spokojna jakaś groza. Potęga porozumienia z Bogiem opromieniała jego oblicze.
Stary ten zamyślony złoczyńca, nie domyślając się nawet tego, miał postawę kapłana.
Rzekł on:
— Baczność!
Czas jakiś popatrzał w przestrzeń i rzekł:
— A teraz umiejmy umrzeć, towarzysze!
Poczem wziął pochodnię z rąk Ave-Marji i wstrząsnął nią z całej siły.
Płomień się od niej oderwał i pomknął w cienie nocy.
Rzucił ją w morze.
Pochodnia zagasła, a z nią reszta światłości. I nie było już nic, tylko niezmierna wszędzie ciemnica nieznana. Było to niby zatrzaśnięcie się grobowego wieka.
Pośród ciemności tej zabrzmiał nagle głos doktora, mówiący:
— Módlmy się!
Wszyscy padli na kolana.
Nie wpośród śniegu już przyklękali, ale pośród wody.
Mieli jeszcze zaledwie kilka chwil czasu.
Sam tylko doktór pozostał stojący. Płaty śniegu, zatrzymując się na jego postaci, obrzucały go niby białemi łzami i czyniły widzialnym na tem tle mrocznem. Powiedziałbyś o nim, że to mówiący posąg ciemności.
Zrobił znak krzyża i podniósł głos, podczas gdy pod stopami jego poczynało się już to niemal niedostrzegalne chwianie, zapowiadające chwilę, w której statek ma zatonąć. Mówił on:
— Pater noster, qui es in coelis.