w falach odpływu legendarnej, szarożytnej „neisse“, o nogach wieprza, a krzyku cielaka. Przypływ nie pozostawia już na piaskach wąsatej otorji, o uszach zwiniętych, o szczękach spiczastych, czołgającego się na łapach bez paznokci. W tym Portlandzie, zmienionym dzisiaj do niepoznania, nie było nigdy słowików z powodu braku lasów, ale sokoły, łabędzie i gęsi morskie odfrunęły. Obecne barany Portlandu mają ciało tłuste i wełnę cienką; mieliczne owce, które dwa wieki temu skubały tę słoną trawę, były małe i zjełczałe, a runo miały szorstkie, jak się to należy celtyckim stadom, prowadzonym niegdyś przez pasterzy, jedzących czosnek, którzy żyli sto lat, a z odległości pół mili przebijali pancerze strzałami na łokieć długiemi. Na nieuprawnej ziemi szorstka wełna. Chess-Hill dzisiejszy w niczem nie jest podobny do dawnego Chess-Hillu, do tego stopnia był wstrząśnięty przez człowieka i przez te wściekłe wiatry z Sorlingues, które wżerają się nawet w kamienie. Dzisiaj na tym pasku ziemi jeżdżą tramwaje, które dochodzą do pięknej szachownicy nowych domków Chesilton, jest nawet „Portland-Station“. Wagony toczą się tam, gdzie czołgały się foki.
Półwysep Portlandzki, temu lat dwieście, był grzbietem osła z piasku ze skalistą kością pacierzową.
Niebezpieczeństwo dla dziecka zmieniło kształt: to, czego się dzieciak mógł obawiać podczas zejścia, to byleby się nie stoczyć wdół wybrzeża: na półwyspie, by nie wpaść w doły. Przedtem miał do czynienia z przepaścią — teraz z parowem.
Wszystko jest zasadzką ponad brzegiem morza. Skała oślizgła, grunt grząski. Każda niemal podpora staje się niebezpieczeństwem. Chodzisz tam jakby po szkle. Nagle to, po czem stąpasz, może ci prysnąć pod stopą, w pryśnięciu zaś podobnem łatwo przepaść bez wieści. Otchłań posiada potrójne pomosty, podobnie jak dobrze urządzona scena teatralna.
Długie granitowe żebra, na których się opiera obustronne zbocze półwyspu, są trudno dostępne. Trudno tam znaleźć to, co się nazywa w języku reżyserji scenicznej przejściem. Człowiek nie może oczekiwać żadnej gościnności od oceanu, ani od skały, ani od fali:
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/160
Ta strona została przepisana.