morze bierze w rachubę tylko ptaka i rybę. Szczególnie półwyspy są nagie i dzikie. Fala, która je zużywa i podminowuje, doprowadza je do najprostszego wyrazu. Wszędzie tylko przecięcia, grzebienie, piły, straszliwe łachmany poćwiartowanego głazu, ziewające czeluście podobne do rozwartej paszczęki rekina o Bóg wie ilu rzędach zębów, ślizgawki na złamanie karku po mchu obwilgłym, gwałtowne osunięcia ze stromych pochyłości, zatrzymujące się dopiero w szumowinach morskiej piany.
Kto próbuje przejść półwysep, napotyka na każdym kroku niekształtne bryły, wielkie jak domy, wyglądające jak piszczele, jak łopatki, jak kości uda, ohydna anatomja rozerwanych skał. Nie napróżno te skały nadmorskie nazywają się wybrzeżem. Człowiek idący pieszo, daje sobie jak może radę w tym chaosie ruin. Chodzenie wśród kośćca olbrzymiego trupa, oto jak mniej więcej wygląda ta praca.
Wyobraźmy sobie dziecko pośród tej herkulesowej pracy.
Wieleby mu się dzień przydał — a tu noc była; przewodnik byłby mu niezbędny — a on nie miał nikogo prócz siebie. Cała krzepkość dorosłego mężczyzny zaledwieby tu starczyła — a on miał tylko słabe dziecięce siły. W braku przewodnika, ścieżkaby mu się chociaż przydała — otóż nie było nigdzie najmniejszej ścieżki.
Przeczuciem wiedziony, unikał ostrego spiętrzenia najwyższych skał i szedł ile mógł płaszczyzną. Ale tam znowu w zapadlinach napotkać mógł trzęsawiska. Były ich trzy rodzaje: wodne, śnieżne i piaszczyste. Te ostatnie są najgroźniejsze. Nazywają się ruchomemi piaskami.
Zastraszającem jest wiedzieć, na co się człowiek naraża, ale nie wiedzieć tego jest straszliwem. Dzieciak miał do walczenia z niebezpieczeństwem nieznanem. Omackiem szedł pośród czegoś, co może było grobem.
Nie wahał się ani chwili. Obchodził skały, unikał rozpadlin, zdawał się odgadywać zasadzki, okrążał, zygzakiem stąpał lub kolistemi zwrotami, — z tem wszystkiem naprzód się posuwał. Prosto iść nie mogąc, przynajmniej szedł śmiało.
W potrzebie cofał się bez wahania. Umiał wczas się jakoś nie dać przemocy straszliwego lepu piasków ru-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/161
Ta strona została przepisana.