Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/162

Ta strona została przepisana.

chomych. Co chwila otrząsał się ze śniegu. Nieraz po kolana zapadał w wodę. Jak tylko z niej wyszedł, zmoczone jego łachmany tężały natychmiast od przeszywającego nocnego chłodu. Szedł szybko w tej swojej zdrewniałej odzieży. Starał się jednak ile możności w suchości i cieple zatrzymać sobie na piersiach swój kaftan majtkowski. Zawsze mu równie silnie głód doskwierał.
Przygody wycieczek po przepaściach z żadnej strony nie mają stale oznaczonego kresu; wszystko tam jest możliwe — nawet ocalenie. Wyjście z nich jest niewidzialne, a przecież do znalezienia. Jakim jednak sposobem ów dzieciak, postępujący pośród tamującego oddech wiru śnieżycy, skazany na zagładę u tego wąziutkiego szańca skał spiętrzonego pośród dwóch otchłani, nie widząc na krok przed sobą, zdołał w całej jego długości przebyć międzymorze, tego sam nigdy powiedzieć nie zdołał. Po prostu szedł, ślizgał się, wspinał, czołgał, potykał, szukał, macał — słowem, chciał postawić na swojem — ot i wszystko. Czyż to nie jest tajemnicą wszelkiego rodzaju triumfów? Po jakiej godzinie uznał, że ziemia mu się pod stopami podwyższa. Rzeczywiście, znajdował się już po drugiej stronie przesmyku, wyszedł z Chess-Hill, był na stałym lądzie.
Most, łączący obecnie Sandford-Cas ze Smallmouth-Sandem, nie istniał jeszcze w owej epoce. Prawdopodobnie idąc omackiem, dzieciak, dotarł do Wyke-Regisu, piaszczystego pola, przecinającego w tedy w poprzek płaszczyznę East-Fleet, na sposób rodzimej żwirówki.
Obronną ręką wyszedłszy z przeprawy przez międzymorze, znajdował się teraz twarzą w twarz z burzą, z zimą, z nocą.
Przed nim, jak oko zasięgło, roztaczał się znowu zewsząd ponury widnokrąg płaszczyzn.
Spojrzał na ziemię, szukając ścieżki.
Nagle schylił się.
Spostrzegł na śniegu coś, co mu się wydało śladami.
Był to ślad w istocie, mający kształt ludzkiej stopy. Białość śniegu wyraźnie odkreślała jej zarysy i czyniła ją widzialną. Przypatrzył się baczniej jeszcze. Ślad był