przez wichry, skutkiem czego śniegu tam bywało niewiele. Zato pod dostatkiem gołoledzi.
Ciepły oddech dziewczynki owiewał mu policzek, rozgrzewając go chwilowo, poczem zatrzymywał się ścięty mrozem w jego włosach, u których zawieszał się soplami.
Chłopak dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, coby go spotkać mogło, gdyby się przypadkiem potknął i upadł. Czuł, że jużby się podnieść nie potrafił. Tylu trudami złamanego, mogło go łatwo, podobnie jak zmarłą kobietę, brzemię ciemności przygnieść do ziemi, i wtedy działanie mrozu byłoby go żywcem do niej przygwoździło. Poprzednio tyle razy się już obsuwał po krawędziach przepaści, a jednak wyszedł cało, tyle razy zapadał w wądoły, a jednak wyszedł z nich zdrowo; obecnie lada zwyczajne upadnięcie mogło mu być pewną śmiercią. Dość było niepewnego stąpnięcia, żeby zapaść w mogiłę. Dość poślizgnięcia się, a już po nim. Nie miałby nawet siły dźwignąć się na kolana.
Otóż wszędzie było ślisko wokoło niego, wszędzie gołoledź tylko i śnieżna gładka skorupa.
Dziewczynka, którą niósł na ręku, ogromnie mu pochód utrudniała; nietylko to był ciężar już i tak nazbyt wielki na jego siły a cóż dopiero na ich wyczerpanie, ale była to jeszcze i zawada. Dziecko zatrudniało mu obie ręce, a tu dla idącego po gołoledzi obie ręce były konieczne, a nawet niezbędne do utrzymania równowagi.
Bez nich tedy, jak mógł, utrzymywał równowagę.
Utrzymywał ją i szedł, ani wiedząc, jaki go los czeka wraz z tym jego ciężarem. Dziecię, które niósł, było mu niby kroplą, mogącą przepełnić naczynie jego nędzy.
Postępował ostrożnie, chwiejąc się na każdym kroku, jakby po linie szedł, i spełniając przeto, jakkolwiek ku niczyjemu zbudowaniu, cuda równowagi. Z tem wszystkiem, któż wie, czy nie towarzyszyły mu w tym pochodzie bolesnym wypatrzone spojrzenia z oddalonych głębi matki dziecięcia i opiekuńczej Opatrzności.
Chwiał się, potykał, umacniał, nieustannie myślał o dziecięciu, otulał je w suche odzienie, osłaniał mu głowę, potykał się znowu, szedł nieustannie, poślizgiwał się i znów
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/172
Ta strona została przepisana.