Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/173

Ta strona została przepisana.

się umacniał na nogach. Wiatr nikczemnie mu w tem przeszkadzał.
Prawdopodobnie chłopak niemało nadkładał drogi. Znajdować się wtedy musiał na przestrzeniach tych płaszczyzn, na których założono później folwark Bincleaves, w miejscowości, znajdującej się dziś pomiędzy Spring-Gradens i Personage-House. Dziś wioski i wille, wtedy jałowe jeszcze obszary. Niekiedy mniej niż stulecie przedziela pustynię ód miasta.
Nagle, w przerwie szaleństwa lodowej nawałnicy, która go niemal oślepiała, spostrzegł prawie tuż przed sobą gromadę dachów i kominów, wykreślających się śnieżnemi zarysy, przeciwieństwem osobliwem, miasto, występujące białemi kształtami na tle czarnego widnokręgu, coś, coby po dzisiejszemu nazwać można negatywem.
Dachy, mieszkania ludzkie, schronienia! Więc znajdował się przecie w jakiemś miejscu.
Na tę myśl, uczuł w sobie niewymowne pokrzepienie nadziei. Wykrzyk majtka ze szczytu masztu zbłąkanego okrętu: — Ziemia! Ziemia! — mieści w sobie wzruszenia podobne. Przyspieszył kroku.
Dotarł więc wreszcie do ludzi. Zbliżał się ku żyjącym. Już i po wszystkich obawach. Uderzyło mu do głowy to ciepło nagłe, będące uczuciem bezpieczeństwa. To, z czego wyszedł, daleko już poza nim zostało. Odtąd ani nocy już, ani zimy, ani nawałnicy. Zdawało mu się, że wszystko, co tylko jest w złem możliwego, daleko gdzieś od niego odbiegło. Niemowlę nie było mu już ciężarem. Niemal biegł.
Oczu o mało nie wypatrzył po tych dachach. Życie tam było. Ani chwili nie spuszczał z nich uwagi. Takimby wzrokiem spoglądał umarły na to, coby mu zabłysło nagle poprzez uchylone wieko grobowe. Były to te same kominy, których dym dostrzegł był poprzednio.
Ale w tej chwili z żadnego dym nie wychodził.
Wkrótce znajdował się tuż obok tych mieszkań ludzkich. Było to przedmieście jakieś, stanowiące ulicę naprzestrzał otwartą. W owym czasie zamykanie ulic na noc zaczynało już wychodzić z użycia.