dzenie wzrok zastąpiło, grobowe wysnuwanie się niepewnych kształtów i zarysów majaczy w nieujęty sposób. Tłumy tajemniczych istnień w rozproszeniu przyczepiają się do naszego życia, od strony tej ku śmierci zwróconej krawędzi, którą jest sen. Owe powinowactwa widm z duszami w powietrzu wieją. Nieraz nawet człowiek czuwający doznaje uciskającego wrażenia tych tchnień, nasyconych bytem jakimś ponurym. Dusząca zmora, której rzeczywistość odgadł, udręcza go. Człowiek ocknięty, choćby się nawet zapuścił w manowce sennych przywidzeń innych ludzi, zawsze przeciskać się musi pośród rozpływających się kształtów. Doznaje on i wtedy, czy też tylko sądzi, że doznaje, mętnej grozy nieprzyjaznych zetknięć z światem niewidzialnym, i co chwila czuje potrącanie w ciemności tych spotkań niewypowiedzianych, które jedno po drugiem znikają bezpowrotnie. Miewa się wrażenia leśnej puszczy w tym ślepym pochodzie wpośród mglistości, w marzeń krainie.
Nazywa się to bać się, nie wiedząc czego.
Oto czego doświadcza człowiek dojrzały, cóż dopiero dziecko.
Udręczenie i tak już niemałej trwogi, którą z sobą noc przynosi, spotęgowane widokiem owych domów-widziadeł, dopełniało jeszcze tej posępnej całości, z którą dzieciak musiał walczyć.
Wszedł był na Conycar Lane i u krańca tej uliczki spostrzegł właśnie Back Water, który wziął za ocean; ani wiedział już, w której stronie było morze; wrócił znowu, wykręcił w lewo przez Maiden Street i cofnął się aż ku Saint-Albans row.
Tam, na chybił trafił, do pierwszych lepszych domów napotkanych począł kołatać gwałtownie. Uderzenia te, na które zużywał resztki swojej siły, przerywane były i rozpaczliwe, z przestankami i powrotami niemal gniewnemi. Były to tętna jego gorączki, uporczywie dopominające się gościnności.
Naraz odpowiedział mu głos jakiś.
Był to odgłos zegara wieżowego.
Trzecia po północy zwolna wybiła właśnie gdzieś poza nim ze starej dzwonnicy Mikołaja.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/178
Ta strona została przepisana.