Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/181

Ta strona została przepisana.

wóz, jeżeli tylko nie lepianka. Miała ona koła, więc była pojazdem; posiadała też dach, była więc mieszkaniem. Z dachu sterczała rura, z tej zaś rury dym wychodził. Dym ten był przezroczysty, co zdawało się wskazywać niezgorszy ogień we wnętrzu. W części tylnej wyskoczone zawiasy wyraźnie oznaczały drzwi, w środku zaś drzwi tych czworoboczny otwór dozwalał widzieć światło w budzie. Chłopak podszedł bliżej.
To, co poprzednio warczenie wydało, teraz wyraźnie uczuło jego obecność. Zaczem z przygłuszonego pomruku przeszło do wściekłej groźby. Nie z warczeniem już jego miało się teraz do czynienia, ale z wyciem. Jednocześnie chłopak usłyszał szelest tępy, niby brzęk łańcucha gwałtownie pociągniętego, i nagle, tuż pod progiem drzwi, pomiędzy tylnemi kołami budy, błysnęły mu w oczach dwa rzędy chytrych i białych zębów.
W tejże samej chwili, w której się paszcza ukazała pomiędzy kołami, ktoś wytknął głowę przez okienko.
— Leżeć! — rzekła głowa.
Paszcza umilkła. Głowa mówiła dalej:
— Czy tam kto jest?
Dzieciak odrzekł:
— Jest.
— Kto taki?
— Ja.
— Ty? Co za jeden? Skąd?
— Upadam ze znużenia — rzekł dzieciak.
— A która godzina?
— Przeziąbłem do kości.
— Cóż ty tam robisz?
— Jeść mi się chce.
Na to głowa odrzekła:
— Czy to każdy może być równie jak lord szczęśliwy? Idź sobie precz.
Głowa się schowała, a okienko się zamknęło.
Chłopak schylił czoło, zacisnął w rękach śpiącą dziewczynkę i zebrał jeszcze jakie miał siły, żeby się puścić w dalszą drogę. Postąpił kilka kroków i począł się oddalać.
Ale niemal w tym samym czasie, kiedy się okienko zatrzasło, drzwi się otwarły. Od nich spuściło się parę