Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/183

Ta strona została przepisana.

kształt podłużny z piecem od przodu. Nie można tego było nawet nazwać izdebką, było to raczej wielkie pudło. Zewnątrz daleko jaśniej śnieg przyświecał, niżeli piec we wnętrzu tej budy. Wszystko się tam przedstawiało niewyraźne i zmącone. Bądź co bądź, słaby odblask od ognia, bijący zukosa ku pułapowi, pozwalał tam wyczytać następujący napis dużemi głoskami: Ursus mędrzec.
W istocie, chłopak dostał się był pomiędzy Homo i Ursusa. Właśnie słyszeliśmy, jak warczał pierwszy i jak przemawiał drugi.
Chłopiec, stanąwszy na progu, zaraz spostrzegł przy piecu człowieka wysokiego wzrostu, suchego i starego, odzianego szaro, którego łysa czaszka dotykała pułapu. Człowiek ten nie mógłby się tam wspiąć na palce. Kryjówka zdawała się być do jego miary przykrojona.
— Wleźże — rzekł.
Dzieciak wszedł.
— Połóżże swoje manatki.
Chłopak ostrożnie złożył swój ciężar na skrzyni, bojąc się, żeby się dziecko nie obudziło i nie przelękło.
Człowiek mówił dalej:
— Cóż się ty tak pieścisz z tym tam tłómokiem? Myślałby kto, że to szkatułka z relikwiami. Boisz się, żeby ci nie pękły twoje łachmany? Ach, ty podły łobuzie, po ulicach mi się będziesz włóczył o tej porze? Skądeś się wziął? Gadaj zaraz. Albo nie, ani mi się waż odpowiadać. No, dalej do roboty! Zimno ci, to się grzej.
Powiedziawszy to, popchnął go ku piecykowi.
— Toś ty dopiero zmoknięty! Toś ty zmarzł! Ale kto ci to pozwolił włazić w podobny sposób do domów? No, zrzuć mi z siebie natychmiast te wszystkie gałgany, hultaju!
I przy tych słowach z gorączkową gwałtownością oberwał z niego łachmany, które się rozleciały w strzępy; jednocześnie zaś druga? ręką zdjął z gwoździa koszulę męską, oraz jeden z tych kaftanów trykotowych, które i dziś jeszcze noszą nazwę kiss-my-quick.
— Masz oto nowe łachmany — rzekł, rzucając mu je.
Poczem, wziąwszy gałgan wełniany, począł przy ogniu nacierać członki olśnionemu i osłabłemu chłopcu, który