Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/184

Ta strona została przepisana.

w tej chwili ciepłej nagości sądził, że się dostał do nieba. Wytarłszy go należycie, obejrzał mu nogi.
— Ależ ty, błaźnie, nie masz nic odmrożonego. A ja głupi myślałem na dobre, że on sobie odziębił łapy tylne lub przednie. No, no, nic ci nie będzie. Ubieraj się.
Chłopak wdział koszulę, na którą Ursus narzucił mu kaftan trykotowy.
— A teraz do roboty.
Powiedziawszy to, przysunął nogą zydel, posadził na nim chłopaka i wskazał mu palcem tygiel, z którego się kurzyło na piecyku. To, co chłopak tam ujrzał, niemniej jak wprzódy widok ognia, niebem mu się wydało.
Były to bowiem niezrównanie wyglądające kartofle ze słoniną.
— Jeść ci się chce, to jedz.
Powiedziawszy to, wziął z półki kromkę czerstwego chleba i widelec żelazny, i wetknął te dwie rzeczy w obie ręce chłopaka. Dzieciak wahał się.
— Chcesz może, żebym ci nakrył do stołu? — rzekł człowiek.
I postawił tygielek na kolanach chłopaka.
— No, jedzże mi już raz.
Głód nareszcie przemógł zahukanie. Dzieciak zabrał się do jedzenia. Coprawda, raczej pożerał, niż jadł. Zawzięte chrupanie chleba aż się rozlegało po budzie. Ursus pomrukiwał tymczasem:
— Czego tak prędko, utrapiony bałwanie? A cóż to znowu za obżartuch! Te wygłodniałe gałgany to ci zmiatają w sposób obrzydliwy. Bodaj to widzieć jedzącego lorda! Widywałem ja w mojem życiu książąt przy stole. Ci to nie jedzą wcale, co jest bardzo przyzwoicie. Zato, co piją, to piją. A no, prosiaku, ładujże sobie brzuch.
Brak uszu, będący zwykłą cechą zgłodniałych żołądków, sprawiał, że chłopak całkiem był głuchy na tę powódź przezwisk, łagodzoną wszakże przez czynne miłosierdzie, co stanowiło przeciwieństwo, wypadające na jego korzyść. Tymczasem zaś całe zajęcie jego zdawały się pochłaniać dwie potrzeby, których zaspokojenie doprowadzało go niemal aż do upojenia, to jest grzać się i jeść.