Ursus mruczał dalej pod nosem:
— Widziałem ja króla Jakóba, obiadującego we własnej swojej osobie w Banqueting House, gdzie podziwiać można malowidła sławnego Rubensa; Jego królewska Mość ani tknął czegokolwiek. A oberwaniec z ulicy to ci sobie zaraz popuszcza pasa; popasa, zwyczajnie jak bydlę. Co też mi do łba przyszło przywlec się dziś do tego Weymouthu, siedmiokroć oddanemu bogom piekielnym! Od rana aż do tej pory nie sprzedałem ani szmaty, gadałem do czystego śniegu, grałem na flecie wichrowi, nie zarobiłem ani farthinga i jeszcze wieczorem przybywają mi w gości żebraki. Nikczemna okolica. Gdzieindziej, to przynajmniej jest się z kim potargować ząb za ząb. Gamonie uliczni radziby mię zbyć lada groszakami, ja im też za to daję lada co we flaszce. Otóż dziś i z tego nawet nic. Ani nigdzie gapia na rogu zaułka, ani choćby w kieszeń co kapnęło! No, jedzże, piekielny bębnie, żuj i mlaskaj, ażby ci się uszy trzęsły; żyjemy w czasach, w których nic dorównać nie zdoła bezwstydowi pieczeniarzy. Tyj, tyj moim kosztem, pasożycie. Powiada, że jest głodny. On nie jest głodny, ale wściekły. To już nie głód, ale żarłoczność. Jesteś trawiony przez virus rabique. A możeś ty morem zarażony? Czyś ty zarażony? Gadaj, zbóju. Gotów jeszcze udzielić zarazy Hornowi. Ho, ho, strzeżno mi się, ty łotrze. Niech sobie zdycha, kiedy chce, motłoch podły, ale ja nie chcę, żeby mój wilk umierał. Tylko zaraz, — i mnie się także jeść chce. Doprawdy, jest to wydarzenie wcale nie przyjemne. Pracowałem dziś bardzo późno w noc. Zdarza się w życiu, że człowiekowi pilno. Otóż tego wieczora pilno mi było zjeść co. Jestem sam jeden, naniecam ognia, mam niewięcej jak jeden kartofel, chleba tyle tylko, ile dla siebie, kąsek słoniny i kapkę mleka, przystawiam to do ognia, i mówię sobie: — A przecie chociaż teraz podjem. — Zapewne! A tu jednym razem spada mi na kark ten oto krokodyl. Staje ci niby płotem pomiędzy mną i mojem jedzeniem. I oto po całej uczcie. Żryj, szczupaku, pochłaniaj, ludojadzie. Ileż tam masz rzędów z zębami w twojej paszczy? Płataj, wilku. Nie, nie, cofam słowo; poszanowanie wilkom. Połykaj moją strawę,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/185
Ta strona została przepisana.