Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/189

Ta strona została przepisana.

mędrcem jest Filoksenes, który radby był mieć szyję żórawią, ażeby się tem dłużej móc cieszyć rozkoszami zmysłu smaku. — Obrachujmy, co mi dziś wpłynęło do kieszeni. Dodawszy wszystko, wypadnie zero. Żeby też nic nie sprzedać przez dzień cały! Klęska prawdziwa. Hej, mości panowie mieszczanie, jestem lekarz niezrównany, a oto nadzwyczajnie skuteczne lekarstwo! Daj sobie spokój, stary głupcze. Schowaj sobie w kieszeń twoją aptekę. Wszyscy się tu wybornie mają. To mi dopiero przeklęte mieścisko, w którem niema nikogo chorego! Tu tylko niebo na diarję jest słabe. Co za śnieżyca! Anaksagoras uczył, że śnieg jest czarnej natury. Miał słuszność. Zimno to czarność. Lód to noc. — Co za utrapiona burza. Wyobrażam sobie rozkosze życia tych, którzy się znajdują na morzu. Huragan, to przejście szatanów, to łomot galopujących potworów, przewalających się głową nadół nad naszemi kośćcami. W chmurach ten ma ogon, ten rogi, ów płomień zamiast języka, tamten szpony skrzydlate, ten inny opasły brzuch lorda kanclerza, ten znowu głowę akademika, rozróżnia się kształt w każdym dźwięku. Gdy wiatr inny, i szatan się zmienia; ucho słucha, oko widzi, hałas jest formą. Do djabła, mogą być ludzie na morzu w tej chwili — o to nietrudno. A więc, kochani przyjaciele, radźcie tam sobie, jak możecie, — mam ja tu i bez was dość do czynienia. Cóż to znowu? Czy to zjazd u mnie, czy co, żeby mi na kark spadały włóczęgi? Żebyś się niewiedzieć jak zaszył w dziurę, jeśliś tylko biedny, przejeżdżające obok ciebie społeczeństwo potrafi cię obryzgać błotem swoich zgręzów. — Doprawdy, wydany jestem na łup żarłoczności pierwszego lepszego przybłędy. Pastwą się stałem. Pastwa takich, co zdychają z głodu. Zima, noc, chałupina z tektury, pod nią i to na dworze jedyny przyjaciel, zamieć, garstka kartoflisków, ognia tyle co figa, pieczeniarze na karku, wicher wpraszający się przez wszystkie szpary, ani szeląga w kieszeni, i do tego wszystkiego tłómoki, z których coś szczeka. Odpakowywasz te tłómoki i przekonywasz się, że tam gałganice jakieś siedzą. Jeżeli to ma być wielki los wygrany, to — za pozwoleniem — wolę czekać lepszego. — Ach, psubracie ty razem z twoją miłą towarzyszką!