do Kollegium Doktorów i miałbym prawo korzystania z bibljoteki, wybudowanej w 1652 przez słynnego Harveya, i pracowania w latarni kopuły, z której się widzi cały Londyn! Mógłbym dalej prowadzić moje obliczenia 0o zaćmieniu słońca i dowieść, że z jego tarczy wychodzą opary. Jest to zdanie Jana Keplera, który urodził się rok przed nocą Świętego Bartłomieja i który był matematykiem cesarza. Słońce jest kominem, który niekiedy dymi. Mój piec także. Mój piec nie wart jest więcej niż słońce. Mogłem los zrobić, mogłem się dobić uznania, i wtedy całkiem inaczejbym wyglądał; nie byłbym gruby i płaski, nie poniewierałbym nauki po rozstajnych drogach. Gdyż motłoch ani jest wart wiedzy, gdyż motłoch to poprostu zgraja głupców, to tylko mieszanina wieków, płci, usposobień i stanów, którą mędrcy wszystkich miejsc i czasów wiecznie gardzić zwykli; najumiarkowańsi zaś jeszcze, w wysokiej swojej sprawiedliwości, bardzo słusznie nienawidzą. — Ach, nudzi mnie to wszystko, co się dzieje na tym świecie. Choć, Bogiem a prawdą, nie żyje się tu długo. Krótka to sprawa życie ludzkie. Otóż nie. Przeciwnie, bardzo długa. Czasami, ażeby człowieka nie przyprowadzić do ostateczności, ażeby go przypadkiem nie zniechęcić do zgodzenia się na życie, ażeby mu czasem do głowy nie przyszło korzystać z nastręczających się tu owdzie sposobności w postaci rozlicznych haków i postronków, przyroda zdaje się nieco dbać o swego syna. Tylkoż nie tej nocy, coprawda. Daje rosnąć zbożu, dojrzewać gronom, śpiewać słowikowi ta chytra kusicielka. Kiedy niekiedy, to jaki zorzy brzask, to kieliszek jałowcówki, oto co się tu na ziemi szczęściem nazywa. Cieniuchny obrąbek dobra wokoło tej ogromnej płachty śmiertelnej, którą jest zło. Prawdę mówiąc, używamy sobie przeznaczenia, do którego djabeł utkał postaw, a Bóg do niego dodał wypustki. — Bądź co bądź, zjadłeś mi całą moją wieczerzę, złodzieju.
Tymczasem niemowlę, które Ursus w czasie całego tego przystępu złości najtroskliwiej na rękach piastował, powoli zaczęło przymykać oczy, co bywa u dzieci znakiem nasycenia. Ursus obejrzał flaszkę i mruknął:
— Wszystko wysączyła. To bezwstydnica!
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/191
Ta strona została przepisana.