Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Jednak tylnemi łapami zatrzymał się jeszcze na ziemi, przednie tylko wspierając u krawędzi budy, podobny postawą do adwokata, gotującego się rozpocząć obronę sprawy na mównicy. Z daleka wietrzyć zaczął skrzynię, na której nie nawykł widywać podobnych mieszkańców. Wilcza jego postać, w drzwi oprawiona, zarysowywała się czarno na jasności porannej. Wahał się czas jakiś, wreszcie wskoczył do budy.
Chłopak, spostrzegłszy to, wysunął się z pod skóry niedźwiedziej i stanął w obronnej postawie przy dziewczynie, śpiącej twardo jak kamień.
Tymczasem Ursus uczepił znowu latarnię na gwoździu; podobnież z bezmyślną powolnością zdjął z siebie pas z sakwą i złożył go napowrót na półce. Na nic nie patrzał i zdawał się nic nie widzieć. Źrenice jego błyszczały szklisto. Snadź coś do głębi zajmowało jego umysł. Wreszcie, jak zwykle, mruknął, nie wiedząc o tem, sam do siebie:
— Najzupełniej szczęśliwa! Umarła jak tylko być może najdokładniej.
Przykucnął, zgarnął trochę miału do piecyka i, bezwiednie przewracając w torfie, mamrotał pod nosem:
— Ale tom się jej naszukał! Złość szatańska zagrzebała ją z jakie dwie stopy pod śniegiem. Bez mego wilka, który równie jasno wietrzy nosem, jak niegdyś Kolumb przeczuwał umysłem, byłbym jeszcze do tej chwili gmerał w zaspie śnieżnej, grając w ślepą babkę ze śmiercią. Razu pewnego Djogenes wyszedł z latarnią szukać człowieka, tak samo ja dziś wybrałem się szukać kobiety; on szyderstwo znalazł, ja — żałobę. Ale toż była zimna! Ręka jej istny kamień! I co za cisza w oczach! Głupie babsko, żeby też sobie umrzeć, pozostawiając dzieciaka na Boskiej Opatrzności. Czy to tu wygodnie będzie trojgu w tem pudle? Oto mi na łeb dachówka! Mam sobie teraz ni stąd ni zowąd potomstwo. Chłopaka i dziewczynę — daj ich katu!
Podczas tej mowy Ursusa, Homo podsunął się ku piecykowi. Zwieszała się rączka śpiącego dziecka, on jął lizać tę rączkę.
Ale robił to tak delikatnie, że dziewczynka ani się ocknęła.