zabraniał komukolwiek z wyjątkiem sekundantów towarzyszyć walczącym, ogłaszał zwyciężonym zapaśnika, który nie stanął nawprost swego przeciwnika, czuwał nad tem, ażeby rundy nie trwały dłużej nad pół minuty, nie pozwalał na „butting“, groźnie zabraniał uderzenia głową, przeszkadzał szturchać zapaśnika powalonego na ziemię. Cała ta jednak głęboka wiedza nie dawała mu bynajmniej pedanterji i w niczem też nie przynosiła ujmy swobodnej jego wytworności.
Nie zdarzyło mu się też nigdy, jak to bywa bardzo często, że trzymający to za tym, to za tamtym zakłady, w przystępie zapalczywości, chcąc przyjść w pomoc upadającym na siłach bokserom i zarazem przeważyć szalę na swoją stronę, zuchwale przeskakują zaporę, dobywają się do szranków, a niekiedy nawet zrywają postronki, obalają kołki i tłum nie jedni z drugimi mieszają się do walki. Przeciwnie, lord Dawid był jednym z tej niewielkiej liczby sędziów, których niktby się wygrzmocić nie ośmielił.
W trenowaniu bokserów nie miał sobie równego. Bokser, którego sam raczył wprawiać ku walce, zgóry mógł być pewny zwycięstwa. Lord Dawid wybierał sobie zwykle siłacza, tęgiego ciałem jakby opoka, wysokiego jak wieża, i odrazu przybierał go za własne dziecko. Przeprowadzić ze stan u odpornego do zaczepnego tę bryłę człowieczą, oto zadanie, jakie sobie stawiał. W tym względzie był niezrównany. Raz tego cyklopa przybrawszy za swego, już go nie opuszczał ani na chwilę. Stawał mu się niemal mamką. Ściśle wymierzał mu wino, odważał mięso, odliczał godziny snu. On to przecież, nie kto inny, jest wynalazcą tego cudownego sposobu hodowania atlety, co w nowszych czasach Moreley tylko odświeżył i za swoje podał. Zrana surowe jedno jajko i szklanka herbaty, w południe udziec barani napół surowy i herbata, o godzinie czwartej herbata z grzankami, wieczorem lekkie piwo i znów grzanki. Poczem rozbierał swojego wychowańca, nacierał go i kładł do łóżka. Na ulicy nie spuszczał go z oczu, troskliwie oddalając od niego wszelkie niebezpieczeństwa, jak: rozbiegane konie, pijanych żołnierzy, ładne dziewczęta. Pilnie bowiem czuwał nad jego cnotą. Ta pieczołowitość macierzyńska przydawała coraz nowych udoskonaleń
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/247
Ta strona została przepisana.