jesty’s Plautations“. Była wiecznie w złym humorze; nie wyrażała swoich myśli, ale wypacała je. Było coś ze sfinksa w tej gąsce.
Nie miała wstrętu do funu, jako do zabawnego psikusa. Sama, gdyby mogła była Apollina garbatym zrobić, niesłychanieby się z tego cieszyła. W każdym razie jednak byłaby go pozostawiła bogiem. Dobra w głębi duszy, miała zasadę nie doprowadzać nikogo do rozpaczy, ale zato śmiertelnie wszystkich nudzić. Niekiedy wyrażała się, nie obwijając słów w bawełnę, i o włos tylko dalej, a klęłaby, jak niegdyś Elżbieta. Od czasu do czasu sięgała do kieszeni po okrągłe srebrne pudełeczko, na którem wyryty był jej portret z profilu, mający po dwóch stronach głoski Q. i A. (Queen Anna), i otworzywszy je, brała z niego końcem palców nieco pomady, którą sobie czerwieniła usta. Urządziwszy je sobie w ten sposób, uśmiechała się. Niezmiernie lubiła płaskie pierniki zelandzkie. Wiele także sobie robiła ze swojej tuszy.
Jakkolwiek purytanka z przekonania, z przyjemnością jednak uczęszczałaby była na widowiska. Chciała nawet założyć akademję muzyczną, na wzór istniejącej już wtedy we Francji. W 1700 roku Francuz niejaki, Forteroche nazwiskiem, chciał wystawić w Paryżu „Cyrk królewski“, mający kosztować aż do czterech kroć stu tysięcy liwrów, czemu gdy się d’Argenson sprzeciwił, Forteroche ten udał się do Anglji. Tam przedstawił królowej Annie (chwilowo nawet przez nią przyjęty) projekt wybudowania w Londynie teatru z maszynerjami, o wiele jeszcze piękniejszego, niż podobny w Paryżu; miał mieć bowiem aż cztery pogłębienia.
Tak jak Ludwik XIV, lubiła, żeby jej kareta jeździła galopem. Jej zaprzęgi przebywały czasami w mniej niż pięć kwadransów drogę z Windsoru do Londynu.
Za czasów Anny nie było zebrań bez pozwolenia dwóch sędziów pokoju. Dwanaście osób, zebranych chociażby tylko, by jeść ostrygi i pić porter, popełniało wiarołomstwo.
Pod tem panowaniem, chociaż względnie dobrodusznem, zaciąganie do marynarki odbywało się z wielką gwał-