Książę Yorku, zarazem Anglik i katolik, w połowie papista z uczucia, w połowie zaś anglikanin z przeświadczenia, zarówno miał wpływy tak w jednym jak w drugim kościele, skutkiem czego tu lub tam mógł był pokierować Barkilphedra. Cóż kiedy go nie uznał dostatecznie katolikiem dla zajmowania obowiązków jałmużnika, a znów nie dosyć protestantem, żeby mógł pełnić służbę kapelana. Tym więc sposobem Barkilphedro znalazł się nagle osiadłym na bruku, jakby człowiek, który probował siedzieć na dwóch stołkach.
Nie jest to znowu tak złe położenie dla niektórych usposobień pełzających.
Są drogi, po których nie można iść inaczej, jak tylko czołgając się.
Pokątne, ale pożywne wysługiwanie się stanowiło przez czas dość długi jedyny sposób do życia Barkilphedra. Służebnictwo zawszeć to coś, ale on życzył sobie do tego pewnej władzy. Już i tej dosięgał, kiedy wtem Jakób II runął z tronu. Wypadło znowu zaczynać od początku. Nie było nic do zrobienia za Wilhelma III, człowieka pochmurnego i rządzącego się pewną zbyteczną delikatnością, którą uważał za cnotę. Barkilphedro, po upadku swojego opiekuna, nie zaraz poszedł z kijem i torbą. Jakieś niepojęte szczątki życia zasilają jeszcze w takich razach czas pewien pasożytów poprzedniego porządku rzeczy. Toż i na drzewie, wyrwanem z korzeniem, resztki krążących jeszcze na krańcach gałęzi soków dni parę utrzymują na nich przy życiu zieloność; następnie nagle liść żółknie i usycha, dworaka również spotyka los podobny.
Dzięki tem u nabalsamowaniu, które się nazywa prawowitością, książę, chociaż upadły i odrzucony, trwa i konserwuje się; inaczej się dzieje z dworzaninem, bardziej umarłym niż król. Król pozostaje munją, dworak widmem.
Stać się cieniem cienia, toż odrazu niepomierna chudość. Otóż Barkilphedro począł nie żartem głód cierpieć. W tej smutnej ostateczności wziął się do pióra.
Ale go nawet od kuchen odpychano. Niekiedy ani wiedział, gdzie przenocuje. „Któż mię wyratuje od życia pod gołem niebem?“ mawiał. Mówiąc to, walczył. Posiadał ten człowiek wszystko, co tylko wytrwanie w niedoli
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/257
Ta strona została przepisana.