Powierzchnia jego była uśmiechnięta, był zawsze uczynny, usłużny, łatwy, uprzejmy i grzeczny. Kłaniał się mniejsza komu, zawsze i wszędzie. Za lada powiewem wiatru zginał się ku ziemi. Posiadać trzcinę chwiejną w kolumnie pacierzowej, cóż za niewyczerpane źródło korzyści!
Owe istoty zaczajone a jadowite nie są znowu tak rzadkie, jakby się zdawało. Żyjemy otoczeni zewsząd złowrogiemi spadzistościami. Poco na świecie szkodliwe istoty? Dotkliwe zapytanie. Marzyciel bezustanku je sobie zadaje, myśliciel zaś nigdy go rozwiązać nie umie. Stąd i wzrok mędrców wiecznie wryty w ten szczyt, dźwigający się z ciemności, którym jest przeznaczenie, a z którego wyżyn olbrzymie widmo zbrodni upuszcza na ziemię pęki wijących się wężów.
Barkilphedro był ciała opasłego, twarzy zaś chudej. Kształtów pękatych, głowy kościstej. Miał paznokcie żłobkowane i krótkie, palce węzłowate, na końcach spłaszczone, włos gruby, szeroką przestrzeń od skroni do skroni, słowem czoło mordercy szerokie i niskie; podsiniałe jego oko taiło nikczemny wyraz swego spojrzenia pod brwią mocno krzaczastą. Nos tego człowieka, długi, kończaty, garbaty i miękki, prawie do ust mu przytykał. Barkilphedro, porządnie ubrany jak cesarz, byłby trochę podobny do Domicjana. Twarz jego, zjełczało-żółta, zdawała się być wygnieciona z jakiegoś ciała lepkiego; nieruchome jego policzki zdawały się być wyrobione ze szklarskiego kitu; posiadał mnóstwo brzydkich zmarszczek krnąbrnych, szczęki jego tworzyły kąt ociężały, podbródek miał obwisły, szelmowskie uszy. Gdy się patrzyło w spoczynku i z boku, wierzchnia warga jego, kształtująca się w kąt ostry, dozwalała widzieć dwa zęby. Zęby te zdawały się spoglądać. Zdarza się, żeby zęby patrzą, podobnie jak oko kąsa.
Zresztą cierpliwość, umiarkowanie, wstrzemięźliwość, skromność, powściągliwość, uprzejmość, poszanowanie, słodycz, grzeczność, przestawanie na małem, czystość obyczaju dopełniały i wykańczały istotę Barkilphedra. Spotwarzał te wszystkie cnoty już tem samem, że je posiadał.
W niedługim czasie Barkilphedro zapuścił korzenie u dworu.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/268
Ta strona została przepisana.