rzeczą. Mocnoby się zdumiała, gdyby jej powiedziano, że rzecz ta jest jakąś ludzką istotą.
Nic sobie nie robiła z tego człowieka, który na nią tym czasem spoglądał z ukosa.
Zamyślony, czatował tylko na sposobność.
W miarę oczekiwania, spotęgowywało się w nim postanowienie rzucenia w życie tej kobiety jakiejkolwiekbądź rozpaczy.
Nieubłagane było to czyhanie.
Zresztą miał dla siebie samego wyborne tłomaczenia. Nie należy sądzić, żeby hultaje nie mieli dla siebie szacunku. Zdają sobie rachunki ze spraw swoich w wyniosłych monologach, nastrojonych z bardzo wysoka. Jakto! Jozyana owa rzuciła mu jałmużnę, posypała mu, jakby żebrakowi, kilka groszy ze swego olbrzymiego bogactwa! Przykuła go i przygwoździła do niewiedzieć jakiej czynności! Że tedy on, Barkilphedro, człowiek piśmienny, wielostronnie i głęboko uzdolniony, zmuszony został wciągać w spisy skorupy przydatne zaledwie do obskrobywania wrzodów Hiobowych, i ku temu celowi zdzierać swoje życie w poborczej budzie, na poważnem odtykaniu głupich flaszek, poobrastanych wszelkiem morskiem plugastwem, oraz ślepić sobie oczy nad zgniłemi pergaminami, wywlekając na świat zbutwiałe gryzmoły, testamentowe śmiecie i Bóg wie jakie bzdurstwa nie do wyczytania, wszystko to było najcięższą winą Jozyany. Jakto! I ta istota pozwalała sobie go tykać?
A on nie miałby się zemścić za to?
A on nie miałby ukarać czegoś podobnego?
A, za pozwoleniem. W takim razie nie byłoby już chyba sprawiedliwości na ziemi.
Co! Ta kobieta, ta niedorzeczna, ta zmysłowa marzycielka, dziewica póki się nie nadarzy sposobność, ten kawał ciała, który się jeszcze nie oddał, ta bezczelność w książęcej koronie, ta Djana przez dumę nie wzięta