śmiałość, obłęd, okrucieństwo, niedorzeczność i głupotę do tego, że myślicie, że jesteśmy waszymi dłużnikami! Ten chleb, to chleb niewoli, ten przytułek — to pokój lokajski, to ubranie — to liberja, ten urząd — to kpiny, płacone, tak, ale ogłupiające! A, myślicie, że macie prawo piętnować nas mieszkaniem i pożywieniem, wyobrażacie sobie, że jesteśmy wam coś winni i liczycie na wdzięczność! Tak! My wam wygryziemy brzuch! Tak! Wywleczemy ci wnętrzności, piękna pani, i będziemy cię żywą pożerali; przetniemy ci ścięgna serca naszemi zębami!
Ta Jozyana! Czyż to nie potworne? Gdzież tu jej zasługa? Zrobiła to arcydzieło przyjścia na świat w świadectwie głupoty jej ojca i hańby jej matki, robi nam łaskę tem, że żyje, za tę łaskawość, że jest skandalem publicznym, płaci jej się miljony, ma ziemię i pałace, królikarnie, polowania, jeziora, lasy, czy ja wiem co jeszcze? I z tem wszystkiem robiła głupiutko! Pisano do niej wiersze! I on, Barkilphedro, który uczył się i pracował, który zadawał sobie trud, który wpakował sobie wielkie księgi w oczy i w mózg, który gnił w szpargałach i nauce, który miał olbrzymi dowcip, któryby mógł świetnie dowodzić armjami, któryby mógł pisać tragedje jak Otway i Dryden, gdyby tylko chciał, on, który był stworzony, aby być cesarzem, został doprowadzony do zgodzenia się, by ta nicpotem nie pozwoliła mu zdechnąć z głodu! Czyż uzurpacja tych bogaczów, nienawistnych wybrańców losu, mogła być większa! Udawać wspaniałomyślność dla nas i protegować nas i uśmiechać się do nas, którzybyśmy pili jej krew i oblizywali sobie potem wargi! Żeby niska kobieta dworu miała nienawistną możność być dobrodziejką, żeby człowiek wyższy mógł być skazany na podnoszenie takich okruchów spadłych z takiej ręki, co za straszliwa niesprawiedliwość! I jakież to społeczeństwo, które do tego stopnia ma za podstawę nierówność i niesprawiedliwość! Czyżby nie należało wziąć wszystko za cztery rogi i rzucić byle jak pod sufit obrus i ucztę, i orgję, i upojenie, i pijaństwo, i biesiadujących, i tych, którzy rozparli oba łokcie na stole, i tych, którzy na czterech łapkach są pod stołem, zuchwalców, którzy dają, i idjotów, którzy przyjmują, wypluć wszystko w twarz Pana Boga,
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/282
Ta strona została przepisana.