Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Prawdziwy zbrodniarz godzi w ciebie, jak proca, to jest pierwszym lepszym kamieniem.
Uzdolnieni złoczyńcy liczą na nieprzewidzianość, tego osłupiałego pomocnika tylu zbrodni.
Pochwycić za kark wypadek, wsiąść mu na głowę, jedyna to sztuka poetycka dla tego rodzaju zdolności.
Tymczasem zaś wiedzieć z kim się ma do czynienia. Słowem, opatrzyć miejscowość.
Dla Barkilphedra miejscowością tą była królowa Anna.
Barkilphedro miał przystęp do królowej.
I to z tak bliska, że niekiedy zdawało mu się, że słyszy monologi jej królewskiej mości.
Niekiedy także, liczony za nic, obecny bywał przy rozmowach dwóch sióstr. Nie zabraniano mu nawet wtrącić jakiegoś słowa; korzystał z tego, żeby się tem mniejszym okazać. Jest to sposób pozyskania zaufania.
Tak naprzykład, dnia pewnego, w Hampton-Court, w ogrodzie, stojąc za księżniczką, która stała za królową, usłyszał Annę, usiłującą zastosować się do mody wypowiadaniem aforyzmów.
— Co to za szczęśliwe te zwierzęta — mówiła.
— Nie będą nigdy w piekle.
— Bo już w niem są — odpowiedziała Jozyana.
Odpowiedź ta, podstawiająca nagle filozofję, na miejsce religji, mocno się nie podobała. Gdyby przypadkiem miało być w tem coś głębokiego, Anna czułaby się nawet urażoną.
— Moja kochana — rzekła do Jozyany — rozmawiamy o piekle, jak dwie gąski. Spytajmy się lepiej Barkilphedra, co o tem myśli. On przecież zna się na tych rzeczach.
— Jako zły duch? — spytała Jozyana.
— Jako zwierzę — odpowiedział Barkilphedro.
I to mówiąc, skłonił się aż do ziemi.
— Jozyano — rzekła Anna — ma on więcej rozumu, niż my obie.
Dla człowieka, jakim był Barkilphedro, zbliżyć się do królowej było to trzymać ją w ręku. Mógł sobie wtedy powiedzieć: mam ją. Teraz trzeba m u było tylko obmyślić sposób zużytkowania jej.