Poruszały się tylko zarodki uczuć i poczwarki pojęć w tym ociężałym umyśle.
Nie było tam nic wyraźnego. Wszystko miało zaledwie zarysy. A przecież były to rzeczywistości, tylko że bezkształtne. Anna myślała to lub owo. Anna życzyła sobie tego lub owego. Ale określić, co myślała, czego chciała, było rzeczą bardzo trudną. Mętne przeobrażenia, odbywające się w zatęchłej wodzie, są bardzo uciążliwe do zbadania.
Anna, zazwyczaj i tak już zagadkowa, chwilami miewała wybuchy niewyrozumowane i gwałtowne. To właśnie należało pochwycić. Trzeba ją było raz i drugi przytrzymać na gorącym uczynku.
Czego też Anna, w głębi duszy, rzeczywiście chciała od Jozyany? Źle czy dobrze jej życzyła?
Właśnie to zagadnienie założył sobie Barkilphedro.
Rozwiązawszy je, można było iść dalej.
Rozmaite trafy sprzyjały w tem Barkilphedrowi, dzięki jego wytrwałości w czatowaniu.
Anna ze strony męża była nieco krewną nowej królowej pruskiej, żony króla o stu szambelanach, której posiadała nawet portret, emaljowany na złocie znanym naówczas sposobem Turqueta z Mayerny. Ta królowa: pruska miała podobnież młodszą nieprawą siostrę, niejaką baronównę Drika.
Raz, w obecności Barkilphedra, Anna troskliwie ambasadora Prus wypytywała o tę właśnie baronównę.
— Ma być bogata?
— Bardzo bogata — odpowiedział ambasador.
— Ma podobno pałace?
— Daleko wspanialsze od księżnej, swojej siostry.
— Za kogo to ona idzie?
— Za jednego z najznakomitszych panów: hrabiego Gormo.
— Przystojnego?
— Nawet bardzo pięknego.
— Czy młoda?
— Młodziutka.
— Czy tak ładna, jak królowa?.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/289
Ta strona została przepisana.