miał niewygody swojej przewagi; ruszał się ociężale. Jego ramiona były maczugą, ale jego ciało było bezwładną masą, mały tymczasem biegał, uderzał, skakał, zgrzytał, podwajał siłę szybkością, znał fortele. Z jednej strony uderzenie pięścią prymitywne, dzikie, nieuczone, nieuświadomione, z drugiej uderzenie pięścią cywilizacji. Helmsgail wałczył tyle nerwami, co i muskularni, i tyle złością, co siłą; Phelem-ghe-madone był rodzajem bezwładnego zabijaki, już przedtem trochę ogłuszonego, była to sztuka przeciwko naturze, była to dzikość przeciw barbarzyństwu.
Było jasnem, że barbarzyńca zostanie pobity. Ale nie bardzo szybko. Stąd zainteresowanie. Mały przeciw wielkiemu. Prawdopodobieństwo wygranej jest po stronie małego. Kot daje sobie radę z dogiem. Dawid zawsze zwycięża Goliata.
Grad wykrzyków padał na walczących: — Brawo, Helmsgail! Good!Well done, highlander!Now, Phelem![1]
I przyjaciele Helmsgaila życzliwie powtarzali zachętę: — Wykluj mu ślepia!
Helmsgail lepiej zrobił, nagle schylony, wyprostowany, z wężowem przegięciem uderzył Phelem-ghe-madone’a w sternum. Kolos zachwiał się.
— Złe uderzenie! — krzyknął wicehrabia Barnard.
Phelem-ghe-madone opadł na kolano Kiltera, mówiąc: — Zaczynam się rozgrzewać.
Lord Desertum naradził się z sędziami i rzekł: — Będzie pięć minut rondu[2].
Phelem-ghe-madone omdlewał. Kilter wytarł mu krew z oczu i pot z ciała flanelą i wsadził mu szyjkę od butelki w usta. Było to jedenaste starcie. Phelem-ghe-madone poza raną na czole miał kości piersiowe zniekształcone uderzeniami, brzuch nabrzmiały i ciemię zbolałe. Helmsgail nic nie miał.
Hałas wybuchł wśród szlachty.